Z ks. Mirosławem Milewskim, najmłodszym polskim biskupem pochodzącym z Ciechanowa, o cukierkach w poście, modlitwie i jej kolejnych „levelach”, ewangelizacyjnych twittach, brewiarzu i walce o sąsiadów rozmawia Agnieszka Milewska.
Witam księże biskupie i dziękuję, że zgodził się ksiądz na tę rozmowę.
Ma pani porządne nazwisko!
Jak został ksiądz biskupem to księża, którzy wiedzieli czym się zajmuję i że także mieszkałam kiedyś w Ciechanowie zaczęli się mnie bać.
Zupełnie niepotrzebnie. Jak pani chce, żeby ten wywiad wyglądał?
Byle nie sztampowo i sztywniacko. Takich czytałam już wiele. Nie zawsze do końca…
No to zaczynamy!
Jest ksiądz najmłodszym biskupem w Polsce.
Niektórzy żartują, że też najszczuplejszym. Na razie jestem najmłodszym, za chwilę to się może zmienić.
Słuchają księdza w kurii i diecezji?
Tak. Nie mają wyjścia. A tak poważnie to muszę powiedzieć, że to jest też niezwykłe, że szacunek do biskupstwa jest ogromny. I to raczej ja muszę się starać o to, żebym na ten urzędowy autorytet – jako biskupa – zasługiwał.
Jest ksiądz też bodaj jednym z trzech polskich hierarchów, którzy ujawnili swoje zarobki. I zrobił się z tego duży szum.
Z dużej chmury mały deszcz. Zostałem o to zapytany, to odpowiedziałem. Próbowano potem z tego robić sensację. Podejrzewam, że gdyby dziennikarz zapytał twarzą w twarz konkretnego biskupa o to samo, to też nie byłoby problemu z odpowiedzią.
Przed nami Wielkanoc. I już widzę, że ruszyła machina. Tabuny ludzi w sklepach z koszami wyładowanymi po brzegi, a w kościołach jakby mniej osób. Nie ma ksiądz wrażenia, że istota świąt się rozmywa?
To naturalne, że przed świętami ludzie robią zakupy. O wiele poważniejszy problem jest raczej ze zrozumieniem tego, co się dzieje podczas Triduum Paschalnego, a szczególnie podczas Wigilii Paschalnej i Mszy rezurekcyjnej. To niepokojące, że wielu osobom Wielkanoc kojarzy się z Wielką Sobotą i poświęceniem pokarmów. Niektórzy utożsamiają ją tylko ze „święconką”. A poświęcenie pokarmów to rzecz ważna, ale pamiętajmy, że tylko dodatkowa.
Idąc o krok dalej – chce mi ksiądz biskup powiedzieć, że można mieć uroczyste śniadanie po rezurekcji i niekoniecznie wiedzieć, po co właściwie siada się przy takim odświętnym stole?
Śniadanie jest bardzo ważne, ale ono towarzyszy Wielkanocy i nie może nam przesłaniać tego, co najważniejsze, tej podstawowej prawdy, że „Jezus żyje”, że „Pan zmartwychwstał”. I jeśli będziemy mieli świadomość tej największej tajemnicy naszej wiary, to wszystko inne – i przedświąteczne zakupy i rodzinne niedzielne śniadanie będą tylko wzmacniać doświadczenie pustego grobu.
A co by ksiądz biskup powiedział osobom, które już nie potrafią duchowo przeżywać Wielkanocy i brną w „tradycję przyzwyczajeń”? Na zasadzie „babka i babka babki mojej babki takie śniadanie robiły. To ja też zrobię”.
Bardzo zapraszam wszystkich do kościoła. Zwłaszcza w czasie Triduum Paschalnego. I w święta oczywiście też, bo nawet jeśli ktoś ma jakiś kłopot w ich przeżywaniu albo uważa, że dla niego ta droga jest już zamknięta – to niech się pomodli. Modlitwa jest jak ścieżka w lesie. Trzeba nią chodzić, inaczej zarasta. Warto pójść tą drogą. Przekonać się, co jest na jej końcu. Wydaje mi się, że tu kluczowe jest nastawienie – idę do kościoła.
Kiedyś słyszałam taką opinię, że nie ma ludzi niewierzących, bo jedni wierzą w Boga, inni np. w energię, jeszcze inni w to, że dobro wraca. Ale w coś jednak wierzą.
Jestem z wykształcenia socjologiem. Pamiętam jak 20 lat temu, gdy studiowałem, zmieniły się ankiety dotyczące religijności. Przestano wtedy zadawać pytanie: „Czy wierzysz w Boga?”. A to dlatego, że ludzie odpowiadali w tym duchu, o którym pani mówi. Często utożsamiali Boga z innymi rzeczami. Zaczęto więc zadawać pytania: „Czy wierzysz w Boga osobowego?”. Albo: „Czy wierzysz w Jezusa Chrystusa?”. To, o czym rozmawiamy, że każdy w coś wierzy, jest swego rodzaju dziennikarskim uproszczeniem. Myślę, że my w Polsce powinniśmy się cieszyć, że i świadomość religijna i wewnętrzne potrzeby ludzi są wciąż duże.
Ale z drugiej strony jest wiele związków niesakramentalnych.
Tak, ale też wielu rodzinom zależy na życiu sakramentalnym, chrzcie dziecka. I nawet jeśli ktoś jest na bakier z Kościołem to jego ambicją i tak jest, żeby chrzest dziecka był. To oczywiście nie może nas księży uśpić. Ani nie może uśpić Kościoła. Nie powinniśmy się cieszyć z tego, „że nie jest tak źle”. Cały czas trzeba czuwać i pracować głosząc Słowo Boże. I ludziom pokazywać prawdziwe oblicze Boga. A to jest Bóg, który ma twarz Jezusa z Nazaretu.
A w tym głoszeniu Słowa Bożego pomagają Kościołowi zdobycze techniki np. internet?
Znam takich ludzi, którzy dzięki temu wrócili do Kościoła. Trafili w sieci na jakiś tekst, albo film. Internet to mówiąc językiem św. Pawła, taki współczesny areopag. Kościół nie może być w tyle. Nie może zaniedbać tej przestrzeni. To przecież też jest droga, którą można dotrzeć do ludzi, zwłaszcza młodzieży. Nie możemy jednak zachwiać proporcji i to nie może być ze szkodą dla fizycznej obecności w kościele, bo to on jest miejscem sprawowania Eucharystii i innych sakramentów.
Ksiądz jest twittującym biskupem.
Z pomocą Twittera ewangelizuję w miarę swoich możliwości i czasu. Czasem coś wrzucę do sieci. Nie mam jednak poczucia, że to jest jakieś wyjątkowe lekarstwo dla ludzi wątpiących albo i tych wierzących. Ale to ma swoją wartość i to jest dobry kierunek, co widzę po reakcjach.
Ciekawe, czy byłyby takie same, gdyby ksiądz zbierał chętnych do postu o chlebie i wodzie…
Dam pewien przykład. Od kilku lat obserwujemy spadek powołań. Podjęliśmy decyzję, że ci z nas, biskupi i księża, którzy mogą, będą pościć o chlebie i wodzie. Każdy kapłan jeden dzień. Zabrzmi to może nie do końca trafnie, ale uznaliśmy, że z powołaniami jest na tyle źle, że taka forma pokuty pomoże wyprosić potrzebne łaski dla ludzi, którzy rozważają pójście drogą kapłańską.
Już widzę, jak wielu ludzi trzymających się z daleka od Boga zadaje pytanie: „Skoro On jest taki dobry to dlaczego musicie pościć, żeby wyprosić powołania. Wasz Bóg nie widzi, że macie problem?”.
„Proście, a będzie wam dane. Pukajcie, a będzie wam otworzone”. Jeśli zawodzą dotychczasowe sposoby, metody budzenia powołań, to trzeba szukać czegoś innego. Dobrze to wiemy z Pisma Świętego – Jezus mówi, że post i modlitwa jest sposobem na walkę ze złym duchem, ale także pukaniem do Boga i wypraszaniem tego, czego nam potrzeba.
Ostatnio „modny” zrobił się tzw. post Daniela.
Widzę, że wielu ludzi go podejmuje. To nie jest post o chlebie i wodzie, ale taki, podczas którego – a trwa z reguły dwa tygodnie – wolno jeść tylko owoce i warzywa i pić wodę.
To wyjaśnijmy może od razu, że post to nie dieta. Musi mu towarzyszyć jeszcze modlitwa.
To ważne dopowiedzenie. Tu nie chodzi o to, żeby schudnąć. Post Daniela łączy się z doświadczeniem duchowym. Warto tu wspomnieć, że posty to dziś rzecz trochę zapomniana. Oczywiście ludzie poszczą w piątki, mamy też ścisły post w Środę Popielcową, Wielki Piątek i w Polsce zwyczajowo także w Wigilię Bożego Narodzenia. To są tylko trzy dni w roku. A ja widzę potrzebę mówienia o tym, że trzeba wracać do praktyki postów o chlebie i wodzie podejmowanych także w innym czasie i w różnych intencjach. Asceza to dłuto, które kształtuje naszą wiarę!
Post musi boleć?
Musi. Ja się zawsze uśmiecham jak ktoś mówi „w Wielkim Poście nie będę jadł słodyczy”. To mi się bardzo podoba.
Ale to jest infantylne.
A skąd! Pani wie, jak to niektórych boli? Oczywiście można potem z nich nieco pożartować. Ale pamiętajmy, że to jednak było wyrzeczenie. A w poście, pokutowaniu, o to chodzi, żeby nie rezygnować z tego, co mi zbywa, ale z tego, co jest dla mnie ważne. Dla „nałogowego” łasucha to będą słodycze. To nie sztuka zrezygnować z czegoś, co nie jest dla mnie istotne.
A jak ktoś zje jednego cukierka, to coś się stanie?
Trudno stało się, nie dotrzymał postanowienia. Ale niech spróbuje nie brać kolejnego. Niech dotrzyma danego Bogu słowa i kontynuuje „walkę duchową”.
I o tej walce duchowej też chcę porozmawiać. Nie tylko takiej z własnymi słabościami, ale też walce o innych – o rodzinę, znajomych, sąsiadów, a może i kolegów z pracy. Trzeba ją podejmować?
Bardzo dziękuję za to pytanie, bo dotykamy bardzo ważnej sprawy. To się w Kościele nazywa modlitwa wstawiennicza, czyli taka za innych ludzi, ale też za ojczyznę, świat. Bardzo często modlitwa osobista sprowadza się tylko do próśb, które dotyczą wyłącznie osoby modlącej się. Zapominamy, że czymś bardzo ważnym jest modlitwa za swoją rodzinę, żonę, męża, rodziców. Za siebie oczywiście też trzeba się modlić, ale warto ofiarować te nasze modlitwy podczas liturgii w kościele w jakieś konkretnej intencji np. kogoś, kto jest w potrzebie. Dla mnie osobiście taką modlitwą wstawienniczą jest odmawianie brewiarza. To sprawdzona, stała, skuteczna i wypróbowana metoda tego typu modlitwy.
O brewiarzu wielokrotnie mówiła też sama Maryja. O tym, żeby i księża i świeccy do niego sięgali.
To może wyjaśnijmy. Brewiarz to nazwa stara i popularna, ale właściwa to Liturgia Godzin. I to nie jest tylko modlitwa księży. Brewiarz – do czego zachęcam – może odmawiać każdy. Ksiądz oczywiście w momencie święceń jest zobowiązany do stałości tej praktyki. Każdy może iść do księgarni i kupić sobie brewiarz, albo zajrzeć do internetu na stronę brewiarz.pl.
To, że odklęczymy swoje, ma znaczenie dla Boga?
Ponad dwa lata temu byłem w Rzymie na kursie dla nowych biskupów. Mieliśmy tam spotkanie z Ojcem Świętym i jego współpracownikami. Jeden z arcybiskupów powiedział mi o tym, że papież Franciszek codziennie wieczorem jest w kaplicy w domu św. Marty (tam mieszka) i godzinę klęczy przed tabernakulum. Powiedział też, że papież regularnie go pyta: „Byłeś już? Modliłeś się? Miałeś adorację?”. I ów arcybiskup przyznał, że różnie z tym bywało. Wtedy papież mówił: „Idź, bo nawet jak uśniesz przed tabernakulum, to będzie to lepsze, niż gdybyś miał usnąć przed telewizorem”. Zmierzam do tego, żeby powiedzieć, że nie ma modlitw niewysłuchanych i niepotrzebnych. Bóg wszystko wie i wszystko słyszy. Modlitwa jest potrzebna nam, nie Bogu. Daje nam szansę bycia blisko Niego, a to sprawia, że On nas zmienia. Nie zapominajmy o modlitwie nawet jak jesteśmy zmęczeni, a może nawet zniechęceni. Warto trwać na modlitwie nawet, gdyby był to tylko akt strzelisty, np. słowa „Jezu ufam Tobie”.
Modlitwa słowem to mówiąc językiem moich dzieci taki „level 1”. Jest też „level 2”, czyli modlitwa sercem, w ciszy. Kontemplacja.
I znów odwołam się do moich osobistych doświadczeń, które były dla takim swoistym kamieniem milowym. Jako młody ksiądz przez cztery lata byłem kapelanem sióstr karmelitanek klauzurowych. Tam też mieszkałem. Miałem wtedy za sobą trzy lata kapłaństwa i sam fakt bycia tam już był dla mnie czymś niezwykłym. Napatrzyłem się na ten rytm życia sióstr oparty na modlitwie. I od nich się tego uczyłem. Trwania w ciszy. Rzeczywiście, to chyba dobre określenie, że to jest wyższy poziom, ale absolutnie każdy może na niego wejść. To jest trudna droga, potrzeba wiele wysiłku, ale zaczyna się od prostych rzeczy np. systematyczności w modlitwie i pragnienia. A później Bóg robi swoje.
Mama ks. Popiełuszki mawiała, że do modlitwy nie potrzeba siły, tylko chęci.
Bo tak jest. Pewnie mamy tu na myśli to samo źródło – czyli biografię mamy ks. Popiełuszki napisaną przez Milenę Kindziuk. Pani Popiełuszko, jak się okazuje, miała wiele prostych recept na życie. A skoro już się odwołujemy do osób starszych, to mam przed oczami obraz mojej babci z różańcem w ręku. Bardzo często ją widywałem modlącą się na ganku. I ona do dziś, choć już nie żyje, jest dla mnie takim przykładem człowieka modlitwy. Jestem pewien, że miała bardzo głęboką relację z Panem Bogiem.
Post to jedno, modlitwa drugie. Jest jeszcze jałmużna.
To trzy filary Wielkiego Postu. W czasie tych 40 dni powinniśmy angażować się w każdy z nich. Polecam powziąć postanowienia pracy nad sobą, na to nie jest nigdy za późno. Oczywiście jeśli ktoś zdąży, to szczególnie te wielkopostne, ale również w innym czasie. Można założyć sobie, że będę więcej się modlił albo częściej czytał Pismo Święte. Możliwości jest bardzo wiele. A jałmużna to nie tylko ofiara pieniężna, to może być też nasz czas ofiarowany komuś, kto tego potrzebuje.
Post potrzebny jest nam, czy Panu Bogu?
Bóg nie potrzebuje naszych postów. On potrzebuje naszej wierności i solidności w życiu duchowym. Modlitwa, post, jałmużna są potrzebne i to bardzo, ale nam samym. Bez nich bylibyśmy po prostu niekompletni.
Chciałby ksiądz biskup zostać świętym?
Każdego ranka, gdy się budzę i wykonuję znak krzyża na rozpoczęcie dnia, to mam takie pragnienie, żeby być człowiekiem, który jest blisko Boga i innych do Niego prowadzi. Nie myślę w takich kategoriach, że chcę być świętym. Staram się raczej w codzienności do tego dążyć, chociaż nieraz nie nazywam tego po imieniu, to mam nadzieję, że wszystkie moje wysiłki w tym kierunku idą. I ufam, że tak to jest widziane w oczach Boga.
Widział ksiądz biskup koszulki z napisem „Życie chrześcijanina to trudna praca, ale emerytura nieprawdopodobna”?
Nie widziałem, ale już mi się podoba. Muszę się tym zainteresować. To prawda – bycie człowiekiem wiary, chrześcijaninem kosztuje. No nie oszukujmy się. To nie jest łatwe. Wyczytałem kiedyś historię z życia św. Augustyna, który przygotowywał dorosłego mężczyznę do chrztu. I ów człowiek wrócił do niego po latach i powiedział – „ja nie wiedziałem, że to jest takie trudne”. Augustyn mu odpowiedział: „No to byłeś w błędzie”. I o tym wie każdy, kto ma jakiś minimalny wgląd w siebie. To trudne życie, ale takie życie warto żyć! Wszystko co wartościowe jest trudne – bycie matką, wnuczkiem, prezesem firmy. To wszystko ma swoją wartość. A powołanie do bycia uczniem Chrystusa jest najtrudniejsze i podstawowe.
Najkrótsza droga do Chrystusa to podobno droga przez Maryję. O tym pisał… niech sobie przypomnę… św. Ludwik…
…Maria Grignion de Montfort.
I to był traktat…
… o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny.
Dziękuję.
Miałem okazję być w ubiegłym roku w Fatimie. Później zaintrygowany tym miejscem wróciłem do tekstów źródłowych, do objawień. Mam co do tego głęboką pewność, że intuicja mistyków i teologów z dwóch tysięcy lat Kościoła jest absolutnie trafna. Tak. To najkrótsza droga.
Słyszał ksiądz o tym, że Papież Jan Paweł II doświadczał objawień Matki Bożej? Oczywiście nie ma na to dowodów, ale są relacje osób, które „coś” zauważyły, gdy się modlił.
Tego nie wiem, ale nie byłbym zdziwiony. To był człowiek Maryi. „Totus Tuus” – „Cały Twój”, to było przecież jego życiowe credo.
Bycie biskupem to duża odpowiedzialność.
Gigantyczna. Mam tego świadomość, bo wiem co zostało w moje ręce złożone. Wiem też, że skoro Bóg mnie wybrał, dał mi taką łaskę, to jest przy mnie i mnie wspiera. I to jest dla mnie wielka pociecha i wielka nadzieja.
Rozmawiała Agnieszka Milewska
Wywiad ukazał się również w 4. numerze kwartalnika „Mława Life” – magazynu wydawanego przez portal „Nasza Mława”.
Czasopismo dostępne jest m.in. w naszej redakcji przy Alei Piłsudskiego 5a w Mławie (budynek biura nieruchomości), w Miejskiej Bibliotece Publicznej oraz w Miejskim Domu Kultury.