Przypominamy wywiad z Ireną Szewińska, który w grudniu 2017 roku przeprowadził dla portalu „Nasza Mława” i kwartalnika „Mława Life” Daniel Kortlan.
Lista pani sukcesów jest olśniewająca. Chciałbym jednak zapytać, które z nich są szczególnie cenne dla pani.
Nie wiem czy pana zaskoczę, ale najbardziej pamięta się to, co było pierwsze, zwłaszcza w młodości. Tak jest przecież z miłością. Ja najbardziej zapamiętałam swoją pierwszą olimpiadę. To było w 1964 roku w Tokio. Miałam tylko 18 lat, a zdobyłam trzy medale – dwa srebrne i jeden złoty. Ten pierwszy sukces, który mnie oszołomił, to był srebrny medal w skoku w dal. I to tak naprawdę dodało mi skrzydeł.
Ciekawa była też historia biegu na 200 metrów. Przed olimpiadą na igrzyskach juniorów pobiłam rekord Polski należący od lat do Stanisławy Walasiewiczówny (23,6 sek.) wynikiem 23,5 sek. Na olimpiadzie w eliminacjach miałam 23,8 sek., w półfinale 23,6 sek. I zakwalifikowałam się do finału. Mój numer startowy był 168. Wtedy zażartowałam w rozmowie z trenerem że logicznie biorąc w finale powinnam uzyskać wynik 23,1. (8,6,1).
I taki wynik pani uzyskała…
Proszę sobie wyobrazić, że tak! I zdobyłam srebrny medal. Mój numer 168 okazał się szczęśliwy.
Należała pani do tych nielicznych sportowców, którzy uzyskują lepsze wyniki na zawodach niż na treningach. Czy trema panią mobilizowała?
Zawsze miałam ogromną tremę, ale pozytywną. Najlepsze wyniki, pomimo zdenerwowania, uzyskiwałam na dużych zawodach, takich właśnie jak igrzyska olimpijskie.
Jakie były pani początki, pierwsze próby sportowe?
Zaczęłam dość wcześnie, już w szkole. Wszystko zaczęło się na dobre gdy zdałam do liceum. (Za moich czasów szkoła podstawowa miała siedem klas, liceum cztery). Miałam wtedy 14 lat. Wygrywałam w biegach krótkich i wkrótce rozpoczęłam treningi w klubie sportowym „Polonia” Warszawa, pod okiem świetnego trenera, byłego oszczepnika Jana Kopyto. Właściwie przez cały okres swojej kariery sportowej pozostałam wierna temu klubowi. Gdy pod dwóch latach na skutek kontuzji pan Kopyto odszedł z klubu, zaczęłam trenować w grupie sprinterek Warszawy, którą prowadził pan Andrzej Piotrowski. To on właśnie przygotował mnie do olimpiady w Tokio w 1964 r.
To, co charakteryzowało pani występy, to sportowa wszechstronność. Bo przecież startowała pani w różnych konkurencjach.
Zaczynałam od biegów krótkich, na 60 i 100 metrów. Później próbowałam swoich sił w skoku w dal czy w skoku wzwyż. Uważam, że trening w początkowym okresie powinien mieć ogólnorozwojowy charakter, bo przecież musimy ciało rozwijać wszechstronnie, a także testować własne zdolności i wytrzymałość, kondycję, etc. Po tym pierwszym okresie zaczęłam się specjalizować w biegach sprinterskich oraz w skoku w dal. Jednak gdy w 1971 roku miałam poważną kontuzję, skręciłam sobie nogę i trudno mi się było nią odbijać, w przestałam skakać. Zamiast tego zaczęłam biegać na 400 metrów, do czego mnie wiele osób namawiało. I okazało się, że podczas jednego z mityngów na stadionie Skry w Warszawie pobiegłam i nie tylko wygrałam, ale pobiłam rekord Polski wynikiem 52 sek.
Który to rekord, dodajmy, pobiła pani później kilka razy.
Ostatnio na olimpiadzie w Montrealu. I ten rekord pozostał do dzisiaj. Wtedy wygrałam ten bieg i pobiłam rekord świata. To także była dla mnie szczęśliwa olimpiada. Biegałam także w sprintach oraz w sztafecie 4 razy 400 metrów.
To było w 1976 roku, a kilka lat później – w 1980 roku – oficjalnie zakończyła pani karierę. Ale nie odeszła pani od sportu?
Ależ nie, zaczęłam działać we władzach Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, zajmowałam różne funkcje, najczęściej przewodniczyłam komisjom i przez 12 lat byłam prezesem tego związku, ostatecznie zostałam prezesem honorowym. Działałam także w Europejskim Komitecie Lekkiej Atletyki, gdzie również zajmowałam kluczowe funkcje.
I co się udało w tym czasie zdziałać?
Choćby to, że zrównaliśmy pod wieloma względami kobiety z mężczyznami. W tym czasie wprowadzono generalnie takie same konkurencje dla kobiet, jak i dla mężczyzn. Kobiety zaczęły skakać o tyczce, rzucać młotem, skakać w trójskoku, biegać w maratonach czy biegach długich. Kiedyś wydawało mi się, że skok o tyczce jest niemożliwą konkurencją dla pań. Tak samo niemożliwy wydawał się rzut młotem Dzisiaj widzę, że są wspaniałe tyczkarki, świetne młociarki.
Dużo się zmieniło w sporcie w ciągu tych lat, ale mnie frapuje dlaczego od tamtych wspaniałych lat Wunderteamu, którego pani była gwiazdą nie odnosimy już tak oszałamiających sukcesów.
Wie pan, tak to bywa, że są lata tłuste i lata chude. Zresztą w niektórych konkurencjach, na przykład w rzutach, odnosimy sukcesy. Niestety odeszło kilka dobrych tyczkarek i jest posucha. To jest też kwestia szkolenia, trenerów. Być może szkolenia w Mławie. które zamierzamy podjąć rozwiążą ten problem.
Czasem próbowano panią wciągać do akcji politycznych. Była pani raz w komitecie honorowym prezydenta Lecha Kaczyńskiego, później prezydenta Bronisława Komorowskiego.
Nieraz usilnie mnie namawiano, rozmawialiśmy głównie o sporcie więc ulegałam, ale generalnie trzymałam duży dystans do polityki. Ambicji politycznych nie miałam. Sport to mój żywioł. Ale cieszyło mnie, że kolejne rządy dbały o sport, o kadry i wyposażenie. Na to nie mogłam narzekać. Zawodnicy, którzy się wybijają w sporcie, mają wyśmienite warunki.
Którymś szczególnie pani kibicuje?
Kibicuję tym wszystkim którzy biorą udział w zawodach międzynarodowych. Na przykład naszym skoczkom narciarskim. Także piłkarzom. Raczej nie klubom piłkarskim, tylko drużynie narodowej. Chętnie oglądam mecze.
Od niedawna wspiera też pani mławski sport, projekt rozwoju ośrodka szkoleń w Mławie, realizowany całkowicie od podstaw przez Mazowiecką Akademię Lekkoatletyczną. Wierzy pani, że to to się uda?
Jeżeli to grono osób, które się za to zabrało nadal będzie działać, to chyba coś z tego wyjdzie. Bardzo liczę na sukces. Szansa jest ogromna, w końcu zajmują się tym doświadczeni ludzie polskiego sportu jak Edward Szymczak – znakomity szkoleniowiec, czy Janusz Żbikowski – szef jednego z największych klubów świata – CWKS Legia Warszawa. Ale także wsparcie ze strony społecznej bardzo się przyda.
Jeździ pani dużo po świecie, po Polsce również.
Bardzo to lubię. W grudniu wybieram się do Japonii. Mam wiele różnych zajęć. Miło mi było gdy w 1998 roku zostałam patronką jednej ze szkół podstawowych w Pułtusku.
Mam nadzieję, że zostanie też pani patronką jakiejś mławskiej szkoły.
Niewykluczone, bardzo polubiłam Mławę i widzę, że jest tam wielu ludzi, którzy kochają sport.
Rozmawiał Daniel Kortlan
Wywiad ukazał się również w grudniowym numerze kwartalnika „Mława Life” – magazynu wydawanego przez portal „Nasza Mława”.