Spotkałem Jezusa przy parkomacie. Przemówił do mnie ustami odjeżdżającego kierowcy. – Pan będzie kupował bilet? To proszę, mnie ten już niepotrzebny – powiedział.
I oddał mi swój kwit parkingowy. Ot tak. Za nic. Zupełnie nieznanemu człowiekowi…
Epizod – mogłoby się wydawać – zupełnie prozaiczny i bez znaczenia.
Podjeżdżam któregoś dnia pod mławski kościół Świętej
Trójcy i, jako że jest tam strefa płatnego parkowania, kieruję
się do pobliskiego parkomatu, by wykupić bilet na pół godziny
postoju. Ale niespodziewanie zatrzymuje mnie jakiś człowiek.
Okazuje się, że chce stamtąd już odjechać, nie wykorzystawszy
swojego czasu na parkowanie, i oddaje mi swój kwit. – Mnie już
nie będzie potrzebny – mówi. Z oczyma jak spodki (rzadko kiedy
ktoś mi coś bezinteresownie daje, więc mnie trochę zamurowało)
odbieram nieoczekiwany prezent, dziękuję, a mój rozmówca
szybko odjeżdża.
Co dzięki temu zyskałem z czysto materialnego punktu widzenia?
Pięćdziesiąt groszy, bo za tyle właśnie zamierzałem tam stać. Ale
tak naprawdę to nieistotne, czy zaoszczędziłem 50 groszy, 2 złote
czy nawet stówkę. Podczas tego spotkania – trwającego może
minutę – przemówił do mnie sam Jezus i sprawił, że zmartwychwstała
moja wiara w drugiego człowieka. Człowieka dzielącego się
ze mną ziarenkiem dobra, które – choć zasiane już dość dawno
temu – do dziś w moim sercu wzrasta. Niby drobny gest, ale to
małe dobrodziejstwo nagle dodaje mi skrzydeł, na których unoszę
się jeszcze do tej chwili.
Każdy z nas takiego małego wielkiego dobrodziejstwa -choć może
tak bardzo go później nie roztrząsał -nieraz pewnie w swoim
życiu doświadczył. Wystarczy tylko usiąść na chwilę w fotelu,
wyciszyć się i sięgnąć pamięcią wstecz, aby przed oczyma przewinął
się szereg obrazków z przeszłości. Ot któregoś dnia młody
człowiek z sąsiedztwa pomaga mi wnieść do mieszkania na
czwartym piętrze wielkie, dwudziestokilogramowe paczki. Innym
razem kolega wspiera mnie w odkopywaniu auta z zasp, jakie się
potworzyły na osiedlowym parkingu. Kiedyś wreszcie ktoś śmieje
się od ucha do ucha z radości, że mnie po prostu zobaczył. Wtedy
były to dla mnie zwyczajne epizody, nad którymi szybko przechodziłem
do porządku dziennego. Teraz, gdy sobie o nich przypominam,
wiem, że to Jezus wtedy do mnie przemawiał -pomagając
mi i uśmiechając się do mnie.
I jeszcze historia sprzed kilku tygodni. Któregoś dnia tuż po
powrocie z pracy do domu dostaję telefon z ratusza. Miła pani
informuje mnie, że ktoś przyniósł do pałacu ślubów moją Kartę
Mławiaka, którą znalazł na ul. Sportowej. Przypomniałem sobie
sytuację, w której ją zgubiłem – było to około trzydziestu minut
przed owym telefonem. I w tak krótkim czasie jakiś dobry, uczciwy
człowiek odniósł ją do właściwego wydziału urzędu miasta.
Dosłownie lotem błyskawicy! Gdybym spojrzał wówczas w lustro, zapewne zobaczyłbym, że moje oczy znów zrobiły się jak spodki.
Znów odżyła we mnie wiara w człowieka. Drogi Znalazco – jeśli
czytasz ten tekst, serdecznie Ci dziękuję!
Zbliżają się święta Wielkiejnocy. Czterdziestodniowy czas oczekiwania
na ten najważniejszy moment w chrześcijańskim kalendarzu
liturgicznym kapłan opiekujący się wspólnotą ewangelizacyjną,
do której należę, bardzo trafnie określił okresem przejścia
z niewoli do wolności. Czterdzieści lat musiało upłynąć, aby wraz
z przeminięciem pokolenia Izraelitów wędrujących z Egiptu do
obiecanego im przez Boga Kanaanu, przeminęła także ich mentalność
niewolników. Czterdzieści dni Wielkiego Postu również
nas ma oczyścić z niewoli tego, co nas przygniata i odgradza od
drugiego człowieka – nienawiści, egoizmu, szeroko pojętego grzechu
– i uczynić ludźmi wolnymi. Takimi, jak Jezus kuszony przez
szatana po czterdziestodniowym poście na pustyni: wolnymi od
pożądliwości ciała, oczu i pychy żywota. A dzięki temu – ludźmi
dla ludzi.
„Czego sam nie pragniesz, nie czyń drugiemu” – czytamy w „Dialogach
konfucjańskich”. Słowa chińskiego mędrca zadomowiły się
w polskiej frazeologii jako popularne przysłowie „Nie czyń drugiemu,
co tobie niemiłe”. Godne to i sprawiedliwe, jednak Jezus
proponuje pójść krok dalej. Nie kieruje się filozofią negatywną,
lecz pozytywną, sugerując nam na kartach Ewangelii: „Wszystko
więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie!”
(Mt 7,12). Reguła genialna w swej prostocie – ale czy prosta do
zrealizowania? Myślę, że przynajmniej w skali mikro – w naszym
najbliższym otoczeniu – jest to możliwe. A przecież każda wielka
rzecz w naszym życiu zaczyna się od tych pierwszych, małych kroków.
Nie zmienimy świata, jeśli nie zmienimy samych siebie i jeśli
nie zaczniemy zmieniać środowiska, w którym żyjemy.
Wielu z nas już wkrótce będzie się dzieliło symbolicznym jajeczkiem
i składało życzenia. Ja dziś dzielę się z Wami dobrem, które
kiedyś otrzymałem od innych ludzi i życzę, aby i w Was odrodziła
się wiara w siebie, w drugiego człowieka i w zmartwychwstałego
Chrystusa. Bo przecież – jak słusznie zauważył Marek Koterski –
wszyscy jesteśmy Chrystusami. Dzielmy się sobą z ludźmi, którzy
staną na naszej drodze. To tak niewiele kosztuje. Nie trzeba od
razu gór przenosić. Wystarczy najmniejsza dobroć wyświadczona
ze szczerego serca. Czasem nawet mimochodem, gdy nie zastanawiając
się wiele, po prostu pomagasz komuś w potrzebie. Wypychając
auto z zaspy, otwierając drzwi w sklepie, dodając otuchy
w zmartwieniu, czy po prostu się uśmiechając.
Krzysztof Napierski
Krzysztof Napierski – polonista, dziennikarz, pracownik administracji publicznej, członek wspólnoty ewangelizacyjnej. Miłośnik dobrej literatury, filozofii, szaradziarstwa i heavy metalu. Interesuje się grami komputerowymi jako fenomenem kulturowym oraz fotografią przyrodniczą. Kocha Mławę, kawki i Kafkę.
Wywiad ukazał się w kwartalniku Mława Life wydawanym przez redakcję Nasza Mława.
Według mnie przytoczone przykłady to objawy zwykłej ludzkiej życzliwości, która nie musi wynikać wyłącznie z faktu wiary w Chrystusa.
Proponuję akcję „nie wykorzystałeś biletu za parkowanie, odnieś i zostaw go w parkomacie w miejscu na resztę” 😉