10 lipca 1941. Upał i amok. Małe miasteczko, mały rynek. Uliczki i sklepiki. Polacy i Żydzi. Drewniane podłogi i drobinki kurzu przenikające pod słońce w porannej ciszy. Jest gorąco, a powietrze drży od upału chociaż się nie rusza. O świcie ktoś wypił mleko, ktoś zjadł chleb z serem. Przyjechali żandarmi niemieccy z Ciechanowa. Odgłos silników i czarne skórzane kurtki. Zaczyna się obłęd. Mężczyźni z miasteczka i okolic sprowadzają Żydów do rynku. Biją i poniżają. Miasteczko jest bierne. Pewnie ze strachu. Sprowadzają wszystkich. Znajomych i przyjaciół. Sąsiadów. Wszystkie rodziny. Mężczyzn, kobiety i dzieci. Amok, który przesłania oczy ciemną zasłoną. W miasteczku jest już głośno. Powietrze wibruje. Ktoś krzyczy, ktoś płacze. Ktoś został w domu. Spirala przemocy i gwałtu zmienia postrzeganie czasu. Dla ofiar i sprawców masakry czas w Jedwabnem nie popłynie już nigdy linearnie. Zapętli się gdzieś pomiędzy pierwszą poranną obelgą na rynku, a nocnym dogorywaniem podpalonej stodoły. W tej pętli czasowej jest tak duży natłok zła, a zarazem cierpienia i strachu, że ten dzień nigdy się nie kończy. Trwa, a krzyk palonych ludzi unosi się prosto do nieba.
74 lata temu w Jadwabnem miał miejsce pogrom miejscowej ludności żydowskiej. Z inspiracji niemieckiej grupa około 40 Polaków uzbrojona w kije i orczyki spaliła żywcem w stodole pod miastem około 300 Żydów. Reszta mieszkańców miasta przyjęła bierną postawę wobec pogromu. Po dokonaniu zbrodni rozgrabiono pozostały po ofiarach majątek.
***
10 lipca 1943. Upał i strach. Przychodzili zewsząd. Sąsiedzi. Znajome twarze i przyjaciele. Wcześniej widywani na wsi, na targu, na potańcówce. Z każdym coś wspólnego. Całe życie wspólne i razem. Każdy powiew wiatru zapowiadał ich nadejście. Tych samych, ale innych. Z tymi samymi imionami, ale z innymi twarzami. Nadejście tych, którzy postanowili nasycić czarną ziemię czerwoną krwią. Tak jak czerwono czarne opaski na lnianych wyszywankach. A po horyzont unosiła się tylko zieleń pól i szum zwiastujący ich nadejście. Nawet pielęgnowany i zadbany sad był teraz wrogi i nieprzyjacielski. Wychodzili z lasu. Strach. Wszechogarniający, przejmujący i obezwładniający strach. Lęk odbierający zmysły. Zaraz przyjdą. Jak diabelski szept wił się po wołyńskich polach szaleńczy pogłos, że przychodzą z siekierami, z widłami. Będą rezać. Już sam dźwięk tego słowa jest nieludzki. Przecież rezać można zwierzęta, a nie ludzi. Daleko od Warszawy, daleko od Krakowa. Kiedy się ściemniało wiatr zaczynał być złowrogi. Zwierzęta domowe, z którymi żyli też patrzyły już inaczej. Żarliwe modlitwy, płacze i bezładnie zakopywane kosztowności. Sienkiewicz palony w ognisku. Najbliżsi odzierani z godności. Człowieczeństwo sprowadzone do zwierzęcych drgawek i konwulsji. Ostatnie spojrzenia, ostatni płacz, ostatni zjedzony kawałek chleba, ostatni dotyk mokrej rosy na porannej trawie. Przyszli. Jeden głos zza wierzby, później kolejny zza topoli. Potem w kilkunastu. Ukrzyżowali, obdarli ze skóry, wykłuli oczy. Podpalili. Wołyń zapłonął. Krwawa łuna wzeszła nad kresowym niebem.
Nie potrafię spokojnie czytać wspomnień Wołyniaków. Nie mogę oswoić tej rzezi. Nie wiem jak to się skończy. 72 lata temu Ukraińcy pod sztandarami UPA i OUN rozpoczęli masowe ludobójstwo ludności polskiej zamieszkującej kresy wschodnie. W czasie rzezi wołyńskiej wymordowano około 50-60 tysięcy Polaków.
***
10 lipca 1995. Upał i obłęd. Upał, który można poczuć nawet na amatorskich filmach VHS. Słońce, kurz i zieleń wdzierają się wszędzie przez piaszczyste drogi. Czołgi w tumanach piasku z oddziałami wjeżdżającymi do miasteczka. Nie egzekucje bezradnych cywilów, ale właśnie film z wejścia Mladicia do Srebrenicy robi na mnie teraz najmocniejsze wrażenie. Przejście ulicami pustego miasta. Dinary na ulicy. Okrzyki „na Bratunac” i powitania pocałunkami żołnierskimi. Za Mladiciem idzie Krstić, który dziś ”siedzi” w Piotrkowie Trybunalskim. A potem to ciężkie nagranie: „w przededniu wielkiego święta oddaję Srebrenicę narodowi serbskiemu”. Muzułmanie stłoczeni za białoczerwoną taśmą plastikową rozwiniętą na drzewach. Segregacja ludności i rozklekotane biało niebieskie autobusy z napisami Srebrenica. Życzenia szczęśliwej podróży od Mladicia. Budynki i wsie na rozgrzanej bośniackiej prowincji z odpadającym białym tynkiem. Czerwono-bordowe berety żołnierzy i brudne koszule oszołomionych, bezbronnych i związanych Boszniaków. Magazyny w Kravicy i szkoła w Grbavcy. Granaty i strzały w tył głowy. Zabójcy w czarnych kombinezonach z kamizelkami moro. Toast z holenderskimi obrońcami „strefy chronionej ONZ”. Strzały w plecy, w polu i na białych kamieniach, kawałek dalej od drogi. Ciała twarzą do ziemi. Przy drodze. Jak rozjechany o świcie pies.
20 lat temu w upalny lipcowy dzień Ratko Mladić na czele korpusu „Drina” rozpoczął masakrę ludności boszniackiej w Srebrenicy i okolicach. Srebrenica była enklawą ludności muzułmańskiej we wschodniej Bośni i „strefą chronioną ONZ” ochranianą przez holenderski batalion Narodów Zjednoczonych. Przez tydzień zabito ponad 8000 Boszniaków. Było to największe ludobójstwo w Europie po drugiej wojnie światowej.
***
Oglądałem kiedyś film dokumentalny o ludobójstwie w Rwandzie. Tam Hutu zabijali Tutsi maczetami. Inspiracje do zbrodni uzbrojone oddziały policji Hutu Interahamwe czerpały z radia. Przez trzy miesiące mordowania monotonny głos w radiu RTML zachęcał do zabijania. Bez przerwy nadawane nieludzkim, ochrypłym językiem wezwanie do mordowania, do likwidacji robactwa, do pełnej eksterminacji. Bez muzyki, jednostajnym tonem.
10 lipca w Jedwabnem, na Wołyniu i w Srebrenicy też ktoś nadawał tą samą audycję.
Artur Czapliński
Autor pochodzi z Płońska. Jest działaczem społecznym, nauczycielem Specjalnego Ośrodka Szkolno Wychowawczego w Płońsku, radnym Rady Powiatu Płońskiego, przewodniczącym komisji zakładowej NSZZ Solidarność SOSW Płońsk i przewodniczącym Zespołu Kształcenia Specjalnego w Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ Solidarność Region Płock. Sekretarz zarządu Powiatowego Komitetu Prawa i Sprawiedliwości w Płońsku.
W roku 2015 był członkiem ministerialnego zespołu do spraw przygotowania zmian w kształceniu specjalnym przy ministrze edukacji narodowej.
Jest wolontariuszem Biura Pomocy i Interwencji Prawnej „Duda Pomoc”. Popularyzuje historię północnego Mazowsza.
Jest twórcą portalu internetowego Płońska Prawica. Swoje felietony publikuje m.in. na płońskich, przasnyskich i ciechanowskich portalach. Od maja br. współpracuje z portalem „Nasza Mława”.
artykuł bardzo ciekawy i interesujacy fajnie ze ktos ma takie spostrzeżenia. Tylko niepotrzebne te wszystkie tytuły poradził bym troche skromności i nie pokazywanie strony partyjnej
No tak, w Mławie, kto sympatyzuje z PIS powinien kryć się w krzakach, a jeśli nie tylko sympatyzuje lecz na dodatek należy do PIS, to już w ogóle nie powinien opuszczać mysiej dziury – ot mławska mentalność.