Marek Jakubiak to poseł, przedsiębiorca, pierwszy w powojennej historii Polski właściciel kilku browarów i… jednej gazety. Pasjonat, który pomaga stanąć na nogi konkurentom, bo – jak nam mówi – od pieniędzy i sukcesów ważniejsze jest dla niego ratowanie polskiego browarnictwa.
Przygoda z browarami zaczęła się od…?
To ciekawa historia, bo z piwowarstwem nie miałem nic wspólnego. Byłem za to specjalistą ds. budowy płatowca samolotów odrzutowych. Z pracy w wojsku zrezygnowałem na kilka miesięcy przed nabyciem praw emerytalnych. Zrobiłem to dlatego, że nie godzono się na moje studia. A ja zdałem egzaminy na Uniwersytet Warszawski i chciałem się uczyć. Mogłem się wtedy załamać, ale doszedłem do wniosku, że lepszym rozwiązaniem będzie zbudowanie własnej firmy. To był 1991 rok. Wymyśliłem telewizję kablową w Warszawie. Potem ją sprzedałem jeszcze większej telewizji, a sam trafiłem do rady nadzorczej Browaru Krotoszyn. Wkrótce zostałem wiceprezesem ds. sprzedaży. Mimo że browar bardzo dobrze funkcjonował, to borykał się z zaniedbaniami podatkowymi z poprzednich lat. Skończyło się na tym, że zdrowy, dobry browar trzeba było postawić w stan upadłości.
To wtedy pokochał pan piwowarstwo?
Tak. I gdy w 2002 roku w podobny sposób zamknięto browar w Ciechanowie, to się nim zainteresowałem. Mimo że każdy kto go widział pukał się w głowę. Browar był niedoinwestowany, zniszczony, brudny, ale i tak zrobiłem wszystko, żeby go kupić. W ciągu czterech miesięcy wznowiłem produkcję. Nie było to łatwe, bo nie można było tam postawić pasteryzatora. Musiałem więc poradzić sobie z produkcją piwa niepasteryzowanego. Postanowiłem, że zrobię z tego atut, a nie wadę. Sam zajmowałem się dystrybucją w Warszawie i sam przetarłem pewne ścieżki. Drzwi, które były dla mnie zamknięte otworzyło piwo miodowe. W czasach, gdy za najlepsze uważano wszystko to, co było koncernowe, pokazałem, że piwa z małych browarów mogą być wyśmienite. Zdobywałem wtedy wszelkie możliwe nagrody na całym świecie.
Ale w pewnym momencie wycofał się pan z udziału w turniejach?
To prawda. Zdobyłem tyle medali, że do dziś nie mam ich gdzie eksponować. Pomyślałem, że już dosyć, że wystarczy. Chciałem dać szansę innym małym browarom, które także zasługiwały na uznanie i na to, by móc rozwinąć skrzydła.
To szlachetna postawa, tylko czy właściwa z biznesowego punktu widzenia?
Dla mnie liczyło się to, że te małe browary też zaczęły zdobywać pierwsze, drugie miejsca i dzięki temu mogły „nabrać powietrza w płuca”. Może to dziwne, ale po roku cieszyłem się, że mam już konkurencję, bo to oznaczało, że polski rynek piwowarski (który swego czasu za grosze sprzedano zachodnim koncernom) zaczyna stawać na nogi. Moja radość była wielka. Serce rośnie jak widzę, że dziś w Polsce powstają nowe browary.
Cały wywiad z Markiem Jakubiakiem można przeczytać w kwartalniku „Mława Life”. Czasopismo jest dostępne bezpłatnie w naszej redakcji przy Al. Piłsudskiego 5A oraz w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Mławie.