Pracował z największymi nazwiskami polskiej sceny hip-hopowej: Tede, Chadą, Pezetem czy Peją. Został nagrodzony do tej pory dziewięcioma złotymi i jedną platynową płytą. Mimo że wiele czasu spędza w trasie, jeżdżąc z jednego koncertu na drugi, zawsze wraca do Mławy, swojego rodzinnego miasta. Z RX-em, czyli Rafałem Sielawą, producentem muzycznym i hiphopowcem rozmawiamy o miłości do muzyki, bitach i spełnianiu marzeń.
Dlaczego muzyka? Co sprawiło, że poszedłeś tą drogą?
Wszystko zaczęło się od tego, że urodziłem się w muzycznej rodzinie. Mój tata grał i śpiewał w chórze podczas studiów w Gdańsku, do dzisiaj gra na organach. Mama też śpiewała, grała na gitarze. W domu stało pianino, które przyciągało swoim wyglądem i dźwiękami. Jako dziecko chodziłem do szkoły muzycznej. Dla mnie to było naturalne. Nie wyobrażam sobie tego inaczej. Jeśli los rzuciłby mnie na takie wody, że grałbym hiphopowe bity na ulicy i zbierał drobne do czapki to tak by było – gdziekolwiek i cokolwiek, byle z muzyką.
Czyli można powiedzieć, że masz to zaszczepione w genach?
Dokładnie! Tata, na przykład, zamiast kołysanek puszczał mi winyle Bacha i to po prostu zostało. Muzyka klasyczna, Beatlesi… teraz to wszystko mi się przypomina. Ha! Ja obrosłem w tę muzykę od dzieciaka i tak sobie z tym idę.
Cieszy cię to?
To jest bardzo dobre pytanie. Po wielu wzlotach i upadkach dziś mogę powiedzieć, że chyba tak. Robię to, co kocham i nie wyobrażam sobie, że mógłbym robić cokolwiek innego. Żadnej poezji, żadnego śpiewania. Muzyka! Tylko i wyłącznie muzyka! Wyrażam się w niej w 100 procentach.
Muzyka określona…
Głównie hip-hop! Szeroko pojęty! Zupełnie różne rodzaje. Mogę robić uliczne mocne rzeczy z pazurem, mogę robić rzeczy romantyczne, wszystko co kręci się wokół hip-hopu i całej tej kultury. My jeszcze nazywamy to dziś kulturą, chociaż zapewne wiesz, jak młodsze pokolenie na to patrzy. Nie ma już tak szeroko rozumianej kultury hip-hopowej, do której zaliczamy muzykę, taniec, graffiti, teraz mamy erę Gucci i Versace. My patrzymy na hip-hop oldschoolowo. Jesteśmy z troszkę innego pokolenia.
Dlaczego akurat hip-hop? Czemu nie wybrałeś popu, rocka czy nawet reggae?
To był chyba taki punk rock naszych czasów. Tak naprawdę hip-hopem zaraził mnie Liroy i jego pierwszy album. Podobało mi się to, że ta płyta miała w sobie dużo buntu. Chociaż ze mnie żaden buntownik (śmiech). Ta muzyka niosła ze sobą coś więcej, niż tylko jakieś tam nutki. To był krzyk pokolenia. I to mnie wkręciło. Zacząłem dużo słuchać. Następną formacją, która na mnie wpłynęła, to grupa Wzgórze Ya-Pa 3. To był taki prawdziwy hip-hop, bity à la Cypress Hill. Urwało mi to głowę zupełnie. Mieliśmy w szkole podstawowej taką swoją paczkę zbuntowanych ziomeczków, którzy siedzieli na kaloryferze i próbowali coś tam rapować. Wtedy mi się wszystko połączyło – muzyka wyniesiona z domu i ta fascynacja rapem. Powoli zaczynałem sobie z tego rzeźbić, próbować się buntować za pomocą bitów.
A jak to było z zagranicznym hip-hopem? Słuchałeś?
Na osiedlu wiele osób słuchało m.in. Jay’a Z, ale do mnie nie bardzo trafiała treść jego utworów. Widziałem, że każdy z chłopaków marzy tylko o tym, aby posiadać wszystko to, o czym on rapuje – limuzyny, fury i złoto. Dla mnie to było jakieś nierealne. Dla mnie „bombą” był polski hip-hop, który mówił dużo o naszych realiach: podwórka, szare bloki, szare mury, dresy, łyse głowy, krzyk osiedla. Zagraniczny rap także leciał w moich czterech ścianach, ale nie tak często jak nasza rodzima scena. Gdybym miał wymienić jedną grupę, która tak naprawdę mocno mnie porwała, to zdecydowanie Gang Starr – emocjonalny rap o problemach społeczeństwa, a to wszystko na unikalnych podkładach muzycznych DJ’a Premiera.
Na czym dokładnie polega twoja praca i „robienie hip-hopu”?
Na dwóch rzeczach. Zajmuję się miksem i masteringiem utworów, czyli poprawiam ich brzmienie, gdy wychodzą surowe ze studia. Dostaję wszystko w śladach, czyli rozbite na pojedyncze instrumenty, na wokale i składam wszystko w całość tak, żeby to było piękne, kolorowe i dobrze brzmiało – w radiu, samochodzie a nawet łazience. To jest moja praca numer jeden, czyli takie rzemieślnictwo, które często ratuje mnie finansowo. Drugą moją pracą jest tworzenie bitów. Do tego jednak potrzebna jest wena, bo uważam że tworzenie bez niej, to muzyczna prostytucja. Gdybym był w stanie produkować tyle, ile ludzie potrzebują, to zapewne byłbym w stanie zarobić na ferrari. Moi znajomi, którzy są producentami muzycznymi jakąś tam muzykę do reklam potrafią zrobić od razu, natomiast ja zrobię dwa bity w miesiącu. Nie to, żebym sam się oceniał, ale gdy odpalisz już te dwa bity, to usłyszysz, że zostawiłem tam naprawdę dużo uczuć. Da mnie uczucia są tym czymś. Nie lubię utworów pozbawionych duszy.
Dzisiaj pracujesz z najbardziej znanymi „hiphopowymi” nazwiskami.
Ta droga była długa. Początek mojej kariery to 2003 rok , kiedy odkrył mnie Tede. Pomimo tego, że był to jeden strzał – nagraliśmy tylko jeden numer – to właśnie dzięki niemu wszystko się zmieniło. Po tym jak mnie „odkurzył”, wyciągnął z podziemia, wszystko ruszyło jak z automatu. Pojawił się Onar, Pezet, Pih, Kali, Paluch, Peja, Kubiszew, Diox, VNM… tego jest naprawdę full! Pracowałem też z Kaenem no i oczywiście z Chadą – zdecydowanie najważniejszą postacią w mojej karierze muzycznej. Mega się zaprzyjaźniliśmy i do dzisiaj nie wiem, jak to się stało. Ta znajomość się tak mega zazębiła. Zawsze twierdził, że mam najbardziej chrześcijańskie podejście ze wszystkich ludzi, jakich znał, chociaż nie jestem osobą pojawiającą się co niedziela w kościele. Chada z kolei bywał tam, kiedy tylko mógł. On był bardzo wierzącym człowiekiem.
To chyba duża satysfakcja, pracować z ludźmi, których się lubi?
Oczywiście, że tak. Dzięki muzyce poznałem niesamowicie dużo fajnych osób. Przydarzają mi się rzeczy, o których nawet nie śniłem, choćby to, że zeszłym roku zagrałem na Woodstocku. To była taka bomba, że mógłbym tu siedzieć i opowiadać o tym godzinami! Wyjście praktycznie na żywo. To była chyba jedna z najpiękniejszych rzeczy w moim życiu. Granie przed taką publiką sprawia, że nie możesz oddychać. To magia.
Drugim takim wydarzeniem było granie z The Game z Warszawie. Byłem tak zestresowany, jak chyba nigdy w życiu. Stoisz przed gościem, którego słuchasz od liceum i możesz przybić mu pionę, przekazać swoje bity i zagrać przed nim. Skrzydełka mi urosły (śmiech). The Game wyszedł z żywym bandem. Na scenie mieli tyle luzu, że nawet przeciągali próby bo im się fajnie grało. To jest coś, czego my tak do końca nie mamy w sobie. Idziemy, gramy próbę, mamy ograniczony czas w studiu czy w sali i koniec. U nich to żyło!
A co myślisz o mławskiej scenie hiphopowej? Mamy się kim pochwalić?
Zdecydowanie! Mamy wiele talentów. Pomimo tego, że niektórzy wyjechali, to pochodzą stąd. Jest Rosiu, Rysiek, Krychol, Kędzior. Było NPWM, które niestety się rozpadło, ale do tej pory utrzymujemy ze sobą kontakt. Są także chłopaki z Faktury, ZZD, Młody Steff, Dexter, no i oczywiście nie można zapomnieć o początkach oldschoolowej reprezentacji z lat 90. – Skład Ten Sam, WML Skład. Mławska scena istnieje, działa i tworzy niezależnie. Cieszę się, że ta machina się nie zatrzymuje.
Twoja praca wiąże się z częstymi koncertami, wyjazdami. Nie męczy cię to?
Bywało, że grywałem koncerty całymi tygodniami, podróżując z miasta do miasta. Momentami robi się to ciężkie. Są miesiące, w których każdą noc spędzam gdzie indziej. Do Mławy wracam na chwilę przelotem, żeby zobaczyć się z rodzicami, odwiedzić przyjaciół. Ten czas spędzony w trasie daje mi szczęście i niezapomniane wrażenia, ale dobrze jest znaleźć złoty środek. Ja mam tak teraz. W zasadzie przestałem na razie grać, bo bardziej staram się skupiać na tym, żeby jednak więcej czasu poświęcić rodzinie i tworzeniu. Bycie na scenie daje poczucie spełnienia. Gdy widzisz tych wszystkich zadowolonych ludzi, to czujesz się niesamowicie.
Dlatego zostałeś w Mławie? Czemu nie wyjechałeś do jakiegoś większego miasta, które mogłoby zaoferować ci więcej? Nie sądzisz, że większe miasto, to w twojej branży większe perspektywy?
Większe perspektywy z pewnością. Ale tak serio, to jest to zupełnie świadoma decyzja. Tyle zwiedziałem miast i latałem gdzieś po świecie, że tworzyć bity mógłbym wszędzie. Ale nie lubię zmian. Jestem tak związany z Mławą, że nie wyobrażam sobie życia gdzieś indziej. To moje miasto, gdzie czas płynie wolniej. Całe moje życie kręci się wokół tego miasta i oczywiście muzyki, która jest moim tlenem.
Okazało się, że w Polsce nie musisz marudzić. Wystarczy pomyśleć i coś zrobić dobrze. Ja zwolniłem się z pracy z dnia na dzień. Na początku uważałem, że sobie nie poradzę. Myślałem, że nie zdołam produkować tyle, ile będzie trzeba i ile będę chciał. Nigdy nie chciałem, aby muzyka stała się moim niewolnictwem. Musisz płacić ZUS – musisz robić bity. Jak nie, to zajmij się czymś innym. Ale okazało się, że nie. Zrozumiałem, że w takim kraju da się żyć ze swojej pasji. Trzeba postawić sobie cel i konsekwentnie do niego dążyć. Po drodze na pewno będą różne upadki, ale ważne jest, aby się podnosić. Ludzie muszą zrozumieć, że nikt za nich życia nie przeżyje, więc muszą dążyć do wszystkiego ciężką pracą, pomimo braku wiary w siebie. Ja też nie miałem wiary, ale mimo to mi się udało. Ma się jedno życie i nie powinno się go marnować na coś czego się nie lubi.
A jak znosisz popularność?
Ciężkie pytanie (śmiech). Niestety czasami jest tak, że sobie z tym nie radzę. Mam takie dni, że wystarczy kilka negatywnych wiadomości i już mi się wszystkiego odechciewa. Każdy zawód ma swoje wady i zalety. Nie da się cały czas stać w słońcu.
Staram się także działać charytatywnie. Pomimo tego, że teraz nie stoi za mną żadna wytwórnia i działam sam na siebie, to staram się pomagać w miarę możliwości.
Zabawne jest też to, że ja nigdy nie pamiętam swoich sukcesów. Zawsze wszystko przypomina mi się po czasie. Na przykład nie wspomniałem, że jestem jednym z dwóch producentów muzycznych w Polsce, który nagrał kawałek z Rytmusem, uważanym za najlepszego rapera w Europie. Tak samo jest z popularnością. Zawsze, gdy ktoś mnie gdzieś rozpozna, nie potrafię się przechwalać. Nigdy nie rzucałem się na każdą stówę. To jest chyba taka moja nagroda, wiesz? Nigdy nie patrzyłem stricte na hajs i dzięki temu, po tych wszystkich latach czysto zajawkowych, to wszystko spadło mi jakby z nieba. Nie wiem czym sobie na to zasłużyłem.
Spełniasz marzenia?
Tak. Myślę, że tak. Pracuję z najlepszymi. Ja RX z Mławy. Dalej nie mogę w to uwierzyć. Muzyka, koncerty. To jest fantastyczne. Zostałem częścią świata, do którego zawsze chciałem należeć.
Rozmawiała Beata Demby
Wywiad ukazał się również w październikowym numerze kwartalnika „Mława Life” – magazynu wydawanego przez portal „Nasza Mława”.
Czasopismo dostępne jest m.in. w naszej redakcji przy Alei Piłsudskiego 5a w Mławie (budynek biura nieruchomości) oraz w Miejskiej Bibliotece Publicznej.
RX dzięki jeszcze raz! Konkret wywiad 🙂
Gratulacje. Wreszcie gazeta na poziomie a nie jakiś chłam gdzie 3/4 treści to reklamy. RX Mława jest z ciebie dumna i dobrze, że wreszcie Mława ma się kim pochwalić. Szkoda jedynie Tomasza Chady.
Po prostu niektórzy nie dzielą się swoimi osiągnięciami że światem. A szkoda. Bo gazeta pierwsza klasa. Też Wam coś podeślę Pozdrawiam.
No proszę tak sie stoczyć. Od Bacha na dno. Ta „muzyka” mówiona jest tragicznie beznadziejna i patologiczna.
a ty Ojezu jesteś zbyt prostym podczłowiekiem żeby to ogarnąć swoim małym miejscem na mózg
Mały WIELKI człowiek
Skąd Wy tych ludzi do Mława Life wynajdujecie ? Wydawałoby się że w Mławie tylko cyganie i dresiarze a tu proszę 🙂 Jestem mile zaskoczona. Chyba zabiorę z sobą pomysł do Wrocławia. Czy gdzieś są dostępne wcześniejsze wydania ?