Wigilijna opowieść Janusza Dębskiego. Jako mały chłopiec, a potem kiedy miałem już naście lat, bardzo lubiłem słuchać mojej babci Kazimiery Różańskiej z domu Dębskiej. W późne zimowe wieczory opowiadała mi o swoim życiu na wsi oraz jak to bywało w czasie różnych świąt. Wiele takich opowiadań, gawęd doty- czyło Wigilii i Świąt Bożego Narodzenia.
Moja babcia Kazimiera mówiła o nocy wigilijnej, „że to czas rado- sny a zarazem straszny. To czas czarów, niesamowitych zjawisk, nadprzyrodzonych mocy i błąkających się dusz. Uważano, że tej nocy otwiera się wnętrze ziemi i przez chwilę można zobaczyć ukryte w niej skarby. Woda w rzekach zamienia się w wino i miód, a pod śniegiem rozkwitają pachnące kwiaty, zaś drzewa w jednej chwili zakwitają i wydają owoce. Zwierzęta i ptaki roz- mawiają ludzkim głosem”.
Czas przed wieczerzą
Jak kontynuowała, „jeżeli nie dopełni się wszystkich wierzeń i obyczajów, to może grozić końcem świata. Ten niezwykły czas świąt był realizowany w niecodziennej przestrzeni i musiał się odbywać zgodnie ustalonymi regułami czasowymi. I dlatego wszystkie ciężkie prace w gospodarstwie, sprzątanie, ozdabianie domu i jego otoczenia, a także przygotowanie potraw i pieczenie, musiało się zakończyć przed pojawieniem się pierwszej gwiazd- ki na niebie”.
Wieczerza – święty czas
Przygotowania do kolacji wigilijnej rozpoczynały się, tak jak teraz, wcześniej. „W rogach izby, w której miała odbywać się wigilia, ustawiano małe snopy z czterech wcześniej przygotowanych zbóż”. Babcia opowiadała mi, jak pod biały, wykrochmalony obrus wkładała gałązki świerku i suche siano, które miało symbolizować miejsce narodzin Chrystusa. Opłatek był wyrabiany w Wyszynach. Czasami z dodatkiem zmielonych ziół, co dawa- ło, że opłatek stawał się kolorowy. Ale przeważnie co roku był roznoszony do każdej zagrody przez organistę z Wyszyn i musiał być poświęcony przez księdza. Niekiedy wieszała pod sufitem nad stołem wigilijnym ozdoby z opłatka, które miały dodatkowo chronić dom, ludzi, dobytek od wszelakiego zła oraz zapewnić szczęście i dobrobyt na przyszły rok. Drzewko świąteczne, najczęściej sosnę, przynoszono z lasu, dużo później zaczęło się kupowa- nie na targu Mławie. Wygląd choinki nie przypominał dzisiejszej. Zamiast bombek drzewko przystrajano jabłkami, orzechami, piernikami, elementami wykonanymi z wydmuszek, słomy, piórek i kolorowych łańcuchów z papieru, które otulały drzewko.
U bogatych chłopów i szlachty wieszano cukierki, pod choinką składano prezenty, a w specjalnie przygotowanym miejscu w izbie ustawiano małą szopkę z glinianymi postaciami świętych pomalowanych kolorową farbką. O samej wieczerzy mówiła tak: „Prze- bieg wigilii był ściśle określony. Najpierw wypatrywano pierwszej gwiazdki. Później wspólna modlitwa. Tylko ja jako gospodyni mogłam podawać do stołu potrawy. Przeważnie panowała cisza i skupienie nawet w czasie jedzenia. Odzywano się sporadycznie. Czyniono to, aby w roku następnym nie było kłótni w domu. Nie odchodzono od stołu, jak wszyscy nie skończą jeść”. Babcia dbała o nieparzystą liczbę potrwa na stole: 5, 7, 9 lub nawet 11, 13.
Zwyczaje i obyczaje
Ważnym elementem nocy wigilijnej było mistyczne podtrzymywanie ognia. Wyglądało to w następujący sposób. W chałupie przez całą noc musiało palić się w piecu. Wiązało się to z błąkającymi duszami zmarłych, które mogły się przy nim ogrzać.
Nieposzanowanie tego zwyczaju mogło spowodować nieszczęście na następny rok. Kolejnym znanym do dziś zwyczajem gospo- darzy jest odwiedzanie po Wigilii obory i danie wigilijnego jadła z opłatkiem zwierzętom, by nie chorowały i dawały dużo mleka. Mój ojciec podchodził do każdego zwierzęcia i nad głową łamał opłatek i znaczył znak krzyża.
Kolędnicy-psotnicy
Mocno w pamięci babci Kazi utkwiło kolędowanie. Tak wspo- mina kolędników: „To oni robili najwięcej psot. Kiedyś w czasie pasterki w kościele w Wyszynach modlącym się kobietom zszyli sukienki. Innym razem dodali atramentu do wody świeconej”. Oni też byli sprawcami wynoszenia z cudzych zagród narzędzi rolniczych i chowali je przed właścicielami.
Pasterka
Ważnym elementem wieczoru wigilijnego była pasterka, która co roku odbywała się o godz. 12 w nocy w kościele parafialnym w Wyszynach. Każdy kto żyw z Dąbku, różnymi środkami loko- mocji – pieszo, konno albo furmanką – niekiedy w kilkunastostopniowy mróz, ruszał, aby jak najwcześniej znaleźć się w świątyni. Bo to zapewniało powodzenie w prowadzeniu gospodarstwa i dostatek dla rodziny. Wierzono, że jeśli noc w tym czasie była jasna, to zwiastowało pełne zboża stodoły, a ciemna – puste stodoły i głód na wsi.
Smak dzieciństwa
Kiedyś zapytałem babcię o smak dzieciństwa. Odpowiedziała: „To smak opłatka, kapusty z grzybami, barszczu z uszkami, tłuczonych ziemniaków polanych mlekiem i kompotu śliwkowego.
Z pewnością kiedyś święta miały inny wymiar i smak. Lecz nie o potrawy chodzi i samą tradycję, ale przede wszystkim nie zapominajmy o tym, co w tych świętach najważniejsze, przesłanie i bożonarodzeniowy duch” – podsumowała ostatecznie babcia Kazia.
Autor: Janusz Dębski
Tekst ukazał się w grudniowym wydaniu Mława Life – kwartalnika wydawanego przez redakcję portalu Nasza Mława.