W normalnych okolicznościach prawdopodobnie nie mogłoby to się zdarzyć. Dziadek pomylił wnuczka, a przedszkolanki dziadka. Dziesiątki policjantów szukały „porwanego” chłopca. Do pomyłki miała się przyczynić… pandemia, a konkretnie maseczka.
Osiemdziesięcioletni dziadek w piątek 5 marca odebrał – jak się okazało nie swojego – wnuczka z przedszkola w Lubartowie (woj. lubelskie). Zawiózł go samochodem do domu, nakarmił, poczęstował cukierkiem. Dopiero gdy włączył mu telewizor z ulubioną bajką, zorientował się, że to nie jest jego wnuczek, lecz inny chłopiec.
50 funkcjonariuszy i pies tropiący w pogoni za dziadkiem
W tym czasie w przedszkolu zauważono, że odebrane zostało inne dziecko. Wezwano matkę „uprowadzonego” chłopca. Powiadomiono policję. Natychmiast zmobilizowano do akcji 50 funkcjonariuszy i psa tropiącego. Po trwającej godzinę i 10 minut akcji funkcjonariusze zapukali do drzwi emeryta „porywacza”. W tym samym czasie mężczyzna sam próbował dodzwonić się do przedszkola, by poinformować o zaistniałej sytuacji.
Jak doszło do „porwania”- pomyłki?
Zarówno chłopiec, który miał być odebrany jak i ten, który wyszedł z przedszkola, mają podobne imiona, podobne kurtki i czapki. Ich dziadkowie są podobnej postury, w identyczny sposób się ubierają. Z tą różnicą, że jeden nosi czapkę. Mimo że przedszkolanki znają obu panów, przez maseczki zasłaniające twarz pomyliły mężczyzn. Pomylić musiał się też domniemany wnuczek, skoro nawet przez moment nie protestował.
Policja prowadzi postępowanie
W przedszkolu tłumaczą, że dziennie opiekunom wydawane jest 150 dzieci i nigdy do takiej sytuacji nie doszło. Ponadto, gdy trzeba, osoby odbierające dzieci są legitymowane. Mimo to policja prowadzi postępowanie w sprawie. Sprawdza, czy nie doszło do narażenia życia lub zdrowia przedszkolaka. Gdyby tak się stało, mogą zostać postawione zarzuty zarówno emerytowi, jak i przedszkolankom, czy dyrekcji. Na razie jest za wcześnie by wyciągać aż tak daleko idące wnioski.