Z Jerzym Engelem, byłym selekcjonerem piłkarskiej kadry narodowej, rozmawia Daniel Kortlan.
Minęło trochę lat od finałów mistrzostw świata w Korei i Japonii. Czy wracasz jeszcze myślami do tamtego turnieju? Poza tym, że napisałeś ciekawą książkę („Prosta Gra”), poświęconą temu wydarzeniu…
Trudno jest zapomnieć o największym wydarzeniu w moim turowych, sportowym życiu. Wspominam bardzo często eliminacje, z których
weszliśmy do finałów MŚ jako pierwsi ze strefy europejskiej
i turniej, który był znakomicie zorganizowany. Co prawda nie
przywieźliśmy złotej Nike do Polski, jednak w mojej pamięci ten
Mundial pozostał jako wspaniałe, kolorowe, pełne wielkich emocji
przeżycie.
Mimo że przez szesnaście lat Polska nie mogła awansować
do tak wielkiego turnieju, to jednak niewyjście
z grupy w ówczesnym czasie przyjęto jako porażkę.
Oczywiście, wszyscy chcieliśmy osiągnąć więcej na mistrzostwach.
Okazało się, że jeszcze nie był to czas dla polskiego futbolu, aby
zdobywać medale. Zresztą od tamtych mistrzostw żadna kolejna
reprezentacja Polski na mistrzostwach świata nie osiągnęła
niczego więcej od nas, a nasz rekord trzynastu meczów z rzędu bez
porażki reprezentacji nie został do dzisiaj pobity. Dlatego mam
wiele szacunku dla każdego zawodnika oraz ludzi z mojego sztabu,
bo wykonali wielką pracę, aby otworzyć polskiej reprezentacji
ponownie drzwi do wielkiego futbolu.
Zanim zostałeś selekcjonerem reprezentacji, pracowałeś
w klubach, w Polsce i za granicą. Między innymi w Legii,
Wiśle Kraków czy Polonii Warszawa. Czy miałeś jakieś
kontakty z Mławą?
Oczywiście. W Mławie pracował mój kolega z lat młodości Władysław
Cioroch. I właśnie on pewnego dnia podpowiedział mi, że jest
tam bardzo zdolny piłkarz Marek Jóźwiak. Byłem wtedy trenerem
warszawskiej Legii i zaprosiłem Marka do Warszawy. Tak rozpoczęła
się jego piękna kariera piłkarska.
Futbol w Polsce nie zawsze ma dobrą markę. Co chwila
słychać, że w klubach najgłośniejsi są różni kibice, którzy
nie zachowują się stosownie na stadionach czy wokół
nich. Co sądzisz na ten temat?
Kibice w swojej masie nie mają nic wspólnego z tym, co jest
eksponowane w mediach. To co najgorsze skupia się w grupkach
kilkunastu lub kilkudziesięciu osób. To jest margines, choć hałaśliwy.
Na stadiony przychodzą dziesiątki tysięcy osób. Ale niestety te
małe grupy działają opiniotwórczo i całe środowisko cierpi na tym,
jak i opinia o kibicach, którzy przychodzą na stadiony, po prostu
aby dopingować swój zespół. Im szybciej problem ten zostanie
przez nasze władze rozwiązany, tym łatwiej będzie pracować
klubom. Ale nie wolno niczego uogólniać i wrzucać wszystkich do
jednego worka. Powtarzam, w swojej zdecydowanej większości
kibice w Polsce potrafią dobrze kibicować i zachowywać się na
stadionach.
Czy masz jakieś specjalne wspomnienie z Korei?
Korea to bardzo piękne miejsce na ziemi. Szybko znaleźliśmy
wspólny język w ośrodku, w którym przebywaliśmy i wiedzieliśmy,
że poza pierwszym meczem, oczywiście przeciwko gospodarzom,
mogliśmy liczyć na mocny doping ze strony Koreańczyków. I tak
rzeczywiście było. Kiedy wygraliśmy mecz z USA, to Koreańczycy
cieszyli się razem z garstką naszych kibiców, a w kawiarniach i restauracjach,
ludzie z polskimi flagami mieli tego wieczora drinki czuliśmy
wielką sympatię kibiców koreańskich i na każdym kroku mogliśmy
się o tym przekonać. Pamiętam, jak przed meczem z USA
wybraliśmy się do klasztoru mniszek, gdzie odprawiono na naszą
cześć coś w rodzaju tamtejszej mszy, chociaż trudno to porównywać
z mszą, w której uczestniczymy w naszych kościołach. Ale
po zakończeniu ceremonii, podeszła do nas najstarsza z mniszek
i wręczyła mi złożoną kartkę, z prośbą, abym otworzył ją po meczu
z USA. Wsadziłem kartkę do kieszeni i mimo że doktor Stanisław
Machowski namawiał mnie, abym zobaczył, co tam jest napisane
wcześniej, nie dałem się namówić. Otworzyliśmy kartkę w naszym
ośrodku dopiero po meczu z USA. Było na niej napisane Polska 3
USA 0. Mniszki pomyliły się o jedną bramkę, bo wygraliśmy 3:1.
Było to bardzo miłe, a jednocześnie dało nam do myślenia. I jak tu
nie wierzyć w przepowiednie…
Jesteśmy w zabytkowej bibliotece, na terenie toru wyścigów
konnych na Służewcu. To twoja wielka pasja, konie wyścigowe…
To nie tylko moje hobby, ale całej naszej rodziny. Mamy małą
hodowlę koni pełnej krwi angielskiej, a kilka z nich ściga się na
Służewcu. Dodam, że z sukcesami. Tor w Warszawie to jeden
z najpiękniejszych tego typu obiektów w Europie. W sezonie
bywają tu tysiące Warszawiaków, a w dniach, kiedy jest gonitwa
Derby, w pierwszą niedzielę lipca, czy Wielka Warszawska pod
koniec września, ciężko jest tu znaleźć wolne miejsce. Zapraszam
wszystkich na Służewiec, bo tutaj w sezonie, który rozpoczyna się
28 kwietnia, każdy od najmłodszych do najstarszych znajdzie coś
ciekawego dla siebie.
Czy można też nabyć konia z twojej hodowli, jeśli ktoś
chciałby stać się właścicielem konia wyścigowego?
Oczywiście, i nie tylko w mojej hodowli. W październiku odbywają
się aukcje koni w stadninach i na Służewcu, ale oczywiście z przyjemnością
oddam jednego z moich młodych koni w dobre ręce.
Czy duże firmy, które egzystują na polskim rynku, mogą
w jakikolwiek sposób pomóc w rozwoju sportu?
Oczywiście, to wielkie zadanie, jakie stoi przed firmami, aby
aktywnie uczestniczyły w życiu mieszkańców. Akademie piłkarskie
oraz drużyny młodzieżowe potrzebują wsparcia. Dzisiaj bardzo
trudno jest rodzicom udźwignąć obciążenia finansowe, jakie
trzeba ponosić w związku z tym, że dziecko uprawia sport. Dojazdy
na treningi, sprzęt sportowy, trenerzy, obozy letnie i zimowe oraz
wiele innych wydatków, włącznie z prawidłowym odżywianiem
młodego sportowca, to duży wydatek dla rodziny. Dlatego pomoc
dużych firm, dla których wydatek na sport dzieci i młodzieży jest
tylko śladowym obciążeniem finansowym, może być wielką pomocą
w odkrywaniu młodych talentów. A talenty rodzą się wszędzie,
także w małych miastach. Przykłady Marka Jóźwiaka, Roberta
Lewandowskiego czy Krzysztofa Piątka są szczególnie znaczące.
Dziękuję za poświęcony mi czas i życzę sukcesów na
boisku i na torze.
A ja nie dziękuję, aby nie zapeszyć.
Wywiad ukazał się w kwartalniku Mława Life wydawanym przez redakcję Nasza Mława.
Mi kojarzy sie tylko i wyłącznie z wyzyskiem.
To Polak Cię wykorzystuje nie Korea
Polak mi nie płaci tylko koreańczyk