Już pełnia lata i można by się spodziewać, że w świecie medialnym zapanuje sezon ogórkowy. Te tzw. „ogórki” to tradycyjnie medialne wypełniacze szpalt i eteru wtedy, gdy prawdziwie ważkich wydarzeń brak. Teraz jest zgoła inaczej. Z jednej strony lato w swoim najgorętszym miesiącu potrafi nas schłodzić na kość, z drugiej zaś życie społeczne i polityczne (a także towarzyskie) kwitnie sobie w najlepsze. Teraz zresztą tych ogórkowych newsów także nie brakuje: o kleszczach, owadach i pająkach, kwitnących kwiatach paproci i potworze z Loch Ness (którego ktoś tam ponoć prawie postrzelił nad tym szkockim jeziorem). Dziś rano usłyszałem w radio, że ktoś inny w dalekim świecie połknął ponad siedemdziesiąt hot-dogów w ciągu zaledwie dziesięciu minut. Jadąc do pracy zastanawiałem się po co mu to było i zacząłem się martwić o jego zdrowie (prawie…). Ale te wiadomości wcale nie są tak dominujące jak zwykle. One wszystkie zostały podporządkowane jednej naczelnej rewelacji: przyjechał do nas z wizytą i to aż z Ameryki very big guy Donald Trump. Zrobiła się Trumpolina…
Zresztą zanim przyjechał Trump obie strony politycznego sporu nastroszyły piórka. Partia rządząca urządziła kongres w Przysusze, gdzie ogłoszono że „Polska jest jedna”. Z czego się bardzo ucieszyłem, nie mogąc wprost uwierzyć, że takie konstruktywne hasło przewodnie wybrano. Dla takiego kogoś jak ja, reprezentanta „średnio-starszego pokolenia” (określenie klasyka z Żoliborza)), to jest też powód do reminiscencji. I to sentymentalnych. Boć to przecież w gierkowskich jeszcze czasach budowano „front jedności narodu”. Polska wtedy nieustannie „ rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej”. To znaczy, żyli sobie (lud pracujący miast i wsi) i żyli, dopóki Polska nie zbankrutowała. Ale nic to, bo teraz za to mamy więcej konfitur i wszelkich obietnic oraz bardziej świetlaną perspektywę. Tak nas solennie zapewniono i tego trzeba się trzymać.
Partia opozycyjna także nie zasypiała gruszek w popiele i zorganizowała Radę Programową. Dużo tam było przemówień i mocnych deklaracji, ale jak na złość zabrakło programu… I mamy taką oto sytuację, że o ile partia rządząca ma program na najbliższe sto lat (bo wcześniej wszystkich jej dezyderatów nie da się zrealizować, szczególnie tych odnoszących się do modernizacji i przegonienia Zachodu – przeganialiśmy ich już wszak kilkadziesiąt lat za PRL), o tyle partia opozycyjna nie dorobiła się jeszcze programu oprócz negowania rządowych projektów. I wygląda na to, że i w następnych wyborach partia rządząca nie będzie miała z kim przegrać. Tym bardziej, że opozycja ma takich przywódców, że Główny Suweren powinien dbać troskliwie o ich zdrowie, żeby przypadkiem nie wymieniono ich na bardziej roztropnych. Oni gwarantują wprost własny upadek. A przynajmniej impas.
Do takiej właśnie Polski przyjechał pan prezydent Stanów Zjednoczonych (choć teraz w dużej mierze Podzielonych) Donald Trump. Niedawno był w Europie i chyba nie zrobił dobrego wrażenia, bo wszędzie się strasznie rozpychał. Europejczycy wielce się na niego boczyli. To była jego druga szansa na zrobienie dobrego pierwszego wrażenia. I chyba się udało. Zwieziono „lud pracujący miast i wsi”, zupełnie jak za Gierka gdy przyjeżdżał Breżniew. Łza się w oku kręci. Lud go fetował i takie images poszły w świat, a szczególnie do Ameryki, gdzie bez wątpienia podreperują jego (tzn. Trumpa) słupki w sondażach. Trzeba przyznać, że jego ghostwriterzy napisali mu super przemówienie (aż dwa zespoły do samego końca pracowały nad tym tekstem), a on to dobrze „sprzedał”.
Dowiedzieliśmy się tego, co dobrze wiedzieliśmy na temat naszej historii, tzn. jak bardzo cierpieliśmy przez ostatnie wieki i jak bardzo byliśmy bohaterscy („jakby cierpienie uczyło, to Polska byłaby jednym z największych krajów”, napisała Maria Dąbrowska), ale powiedział to prezydent USA, nie tylko do Polaków, ale do świata. On sam może o tym zapomnieć za dwa dni, ale Internet nie zapomni. Będzie się do czego odwoływać. Polska martyrologia zyska światowe uznanie.
Zresztą, Donald Trump nie był jedynym ważnym gościem odwiedzającym ostatnio Polskę. Przed nim przyjechał biskup z Afryki John Bashobora, który potrafi uleczyć nawet w najcięższych przypadkach. Zaliczył ich już naprawdę wiele. I gdyby ktoś, nie daj Boże, skoczył z tej Trumpoliny do płytkiej wody na główkę, to biskup z pewnością zajmie się nim z całą atencją, jak dobry ojciec. Wystarczy tylko kupić bilet i przyjechać na Stadion Narodowy. Wraz z narodową wiarą.
Umieszczanie watkow Kosciola w rozmaitych publikacjach jest o tyle uzasadnione , ze panuje coraz bardziej powszechna opinia , iz w Polsce wladze ma wlasnie Kosciol a partie polityczne jedynie rzadza.
Felieton moim zdaniem zawiera trafne spostrzezenia. Przypomniaem sobie cytat bodajze Abrahama LIncolna – Musimy sie trzymac razem bo w przeciwnym wypadku bedziemy wisiec oddzielnie. Trudno jednak w naszej polskiej i skomplikowanej sytuacji w warunkach sporu polsko -polskiego a jak niektorzy twierdza wojny dokonac wlasciwej interpretacji owej mysli albowiem jedna strona i druga zapewne chce sie trzymac razem i zadna co naturalne nie chce wisiec ani razem jak tez oddzielnie…
Jerzy Berdyga.
Z komentarzy dowiedziałam się, że: ktoś gorąco wierzy w Boga i bardzo chce, by ktoś inny też uwierzył. Podaje nawet literaturę. Ktoś inny zarzuca autorowi służalczość, ale nie pisze ani słowa na czym konkretnie miałaby ona polegać, za to chwali się, że samodzielnie i z własnej woli pojechał „na Trumpa”, nikt go tam absolutnie nie zawiózł. Ktoś inny skarży się, że tekst nie był „pozytywny” – a on bardzo by chciał właśnie takie felietony czytać….I zostaję z wrażeniem: o tym jacy Polacy byli -wiemy z historii. O tym jacy jesteśmy – mówi poziom m.in. takich komentarzy.Jest źle. Sezon ogórkowy w pełni.
no właśnie słabe wyniki są, bo młodzież nie ma pojęcia o historii czy polityce i uczestniczy w ogólnej głupawce i narodowym uniesieniu, skupiając sie na tematach typu mityczni zołnierzy wyklęci, walce z wyimaginowanym lewactwem oraz na teoriach spiskowych. żyjemy w smutnych czasach, gdzie prostacy i tępogłowi moga bez obaw głosić swoje poglądy, które jeszcze niedawno groziły wykluczeniem towarzyskim.
Ech… Panie Danielu, czyżby do głosu dochodziło u Pana głęboko zakorzenione w polskiej genetyce – „chłopskie niezadowolenie”? Czy nic już się nie może wydarzyć, żebym mógł przeczytać w tej rybryce jakiś przyjemny, pozytywny tekst? Czy zawsze już kompleksy, rodem nastolatka, który źle obstawił mecz i teraz nie chce oddać pieniędzy, będą Pana domeną? Satyra – satyrą, ale proszę spróbować się utożsamić z przeciętnym Kowalskim, a nie patrzeć na wszystko okiem bezkarnego panicza z ciepłą, niewymagającą posadką i 5-cio cyfrową pensją na koncie… To nie do końca na tym polega…
Musiał Trump przyjechać, żeby nauczyć patriotyzmu takie osoby jak: Grzesio Roztropek Rysiu Maderski. Pokazał, że miłość do swojego kraju stoi wyżej niż przekupstwo i donoszenie na swój kraj. Dla opozycji nie ma świętości zamiast uczciwie pracować jako alternatywa dla rządu Polakom nie jest w stanie zaproponować nic konstruktywnego oprócz nieustannej krytyki PiS oraz żalenia się w Brukseli. Tak słabej alternatywy politycznej nie było nigdy w historii. PS: Proszę zobaczyć na wyniki maturalne z przedmiotu wiedza o społeczeństwie, młodzi Polacy nie mają pojęcia o Polityce i Historii dobrze, że Trump przypomniał Polakom kim byli. KA – dobrze mówisz.
Zastanawiam się czy pan Kortlan potrafi pisać o polityce nie mieszając w nią kościoła…Czy to w ogóle możliwe? Czy zabrakłoby pomysłu, punktu zaczepienia choćby na koniec? Zabrakło tu na pewno elementarnej wiedzy, którą ma każdy katolik – to nie biskup uzdrawia, ale Pan Bóg, który działa przez niego. Drwiny, że de facto Bóg mógłby uzdrowić kogoś, kto skoczył na główkę są po prostu nie na miejscu bo urażają jednak nasze uczucia… A bilety… cóż może niektórym się wydaje, że podróżowanie po świecie (po to by uzdrawiać) nie kosztuje, że biskup zgarnia całą kasę dla siebie (poczytajcie o nim proszę). A tak na marginesie nawet apostołowie i Jezus mieli przy sobie pieniądze. W przeliczeniu na nasze współczesne- podobno ok. 20 tys zł. Tak! 20 tys. zł. Pan Bóg nie chce żebyśmy byli biedni, sami się w tę biedę wpędzamy odchodząc od niego, nie chcąc jego pomocy (abo chcąc, ale tylko taką jak sami sobie wymyślimy) i nie chcąc mieć z nim nic wspólnego, podejmując decyzje zgodne tylko i wyłącznie z naszą wolą odstawiamy Pana Boga na boczny tor i przypominamy sobie o Nim jak już nie ma co do garnka włożyć. A Bóg, panie Danielu Kortlanie bardzo tę naszą wolę szanuje i pozwala nam robić… co chcemy, bo wolna wola to prezent, który nam dał i którego nam nigdy nie odbierze. Bóg może zmusić człowieka do wszystkiego poza dwoma rzeczami – by w Niego uwierzył i by Go pokochał. Miłość jest coś warta wtedy, gdy nie jest oparta na żadnym przymusie. Bóg sporo zaryzykował prawda? Proszę niech się pan już nie naśmiewa z katolików i z Tego w którego wierzą. Niech się pan skupi na polityce, albo jeszcze raz, ale już z naprawdę otwartą głową i sercem przeczyta Pismo Święte (może spróbuje się pan, o to otwarcie serca pomodlić?), albo na początek polecam ciężką, ale wartą uwagi książkę Richarda Rohra „Rzeczy ukryte. odkrywanie duchowości Pisma.” To nie jest łatwa lektura, ale pan jak sądzę jest ambitnym człowiekiem, który nie będzie unikać tego co trudne. Polecam też film o kobiecie, lekarce, którą poraził piorun – miała spaloną macicę, a mimo to Bóg sprawił, że zaszła w ciążę i urodziła dziecko, mało tego potem wyrosły jej tez piersi ( które także zostały spalone) po to by mogła sama karmić swoje dziecko. Dla Boga nie ma nic niemożliwego panie Danielu, proszę tylko dać mu szansę i miejsce w pana życiu.
Wiadomo, że takie przemówienie ma charakter symboliczny – ma pokazać kierunek w którym będą zmierzać nasze kontakty (Polska – USA). Dlatego pracuje nad nim sztab ludzi, to chyba oczywiste. Jedno niepotrzebne słowo mogłoby wywołac przecież niezłe zamieszanie. Mimo że fanką Trumpa nie jestem bardzo pozytywnie oceniam jego wizytę i słowa.
W rzeczy samej Pan Trump zagrał na tych strunach, na których lubimy, żeby nam grano. Oby tylko te piękne słowa o przyjaźni nie były wyłącznie słowami…
Autor tekstu widocznie jest mocno zakorzeniony w PRL-u, skoro wydaje mu się na przemówienie prezydenta Trumpa „zwieziono lud pracujący miast i wsi”. W przeciwieństwie do Pana służalczej pracy dla firmy koreańskiej gdzie wszędzie Pana zawożą, na spotkanie z Trumpem pojechaliśmy z własnej woli.