Minęła jesień złota, wabiąca ciepłem i kolorami. Nadciągnął Grzegorz i wieje czasem szybciej niż mknie mój passat. Wieje, siecze, leje… polska nawałnica. A ja słucham nokturnów Chopina i sięgam wyobraźnią do parku w Żelazowej Woli. Jesień wciąż idzie przez park, jak w piosence Czerwonych Gitar (a wraz z nią idzie grypa). Czytam Staffa, Leśmiana, Asnyka. Poezja i muzyka splatają się czule w całość. „O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny. I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny. Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…”
A za załzawionym oknem (najczęściej) plucha. „To ty, to ty, moja jedyna, przychodziłaś wieczorem do cukierni…”. To było w październiku, dyskretne, ciche spotkanie Tuwima z Niemenem ponad czasem. Październik skończył się w Halloween. Pojawiły się demony, upiory. Strzygi, rusałki, zmory i topielice. Księża egzorcyści z diecezji płockiej uderzyli na alarm. „Halloween nie jest niewinną, beztroską zabawą, ale grozi otwarciem się na działanie złych duchów”. Wiąże się ze wzrostem opętań wśród dzieci, które wcześniej bawiły się w Halloween. Wejście w „przestrzeń demonów” jest niebezpieczne. Dzieje się tak, gdy przebieramy się w stroje upiorów i czarownic. Zakładamy makabryczne maski i odrażające kostiumy. Chcemy odstraszyć dusze zmarłych. Ale to się nie uda. Zwykła dynia jest groźnym narzędziem szatana. Ten alarm egzorcystów tak bardzo mnie przestraszył (choć mam za sobą lata niewinnego praktykowania Halloween w Stanach), że nie chciałem nawet zjeść zupy z dyni, podobno zdrowej. Udałem się na kawę do Starbucks, a tam podają napój Zombie Frappuccino. Znikąd ucieczki od czarnej magii i pogaństwa. Gdzie indziej, na przykład w Australii jest jeszcze gorzej. W McDonalds oferują hamburgera na fioletowej bułce z dodatkiem mrówek i gąsienic. Halloween to jedno wielkie bluźnierstwo. Ale potem czytam u kardynała Wyszyńskiego: „Czasem nawet bluźnierstwo zbliża nas bardziej do Boga niż modlitwa”.
Zabrałem się za lekturę „Tygodnika Powszechnego”, a tam głośna wypowiedź prymasa Wojciecha Polaka: „Jeśli ja usłyszę, że w Gnieźnie odbywa się jakaś manifestacja antyuchodźcza i że na to wybierają się moi księża, to mówię krótko: każdy, który tam pójdzie, będzie suspendowany”. Czyżby prymas też był pod wpływem złych duchów? Przecież teraz polscy patrioci za żadne skarby świata nie chcą uchodźców. To nie są nasi bliźni tylko pasożyty. Dlatego prawica alarmuje: jaki z tego prymasa Polak (nomen omen)? Jaki chrześcijanin?
Ale papież Franciszek też teraz gromi kleryków, którzy trzymają z władzą. Jak tu jednak nie trzymać z władzą, która tak blisko trzyma z suwerenem? (przynajmniej z jednym)
Minęła pięćsetna rocznica reformacji. Papież Franciszek spotkał się z prymasem luterańskiego kościoła w Szwecji, który jest kobietą. Pojawiają się trudne pytania. Czy Polska byłaby lepsza i mocniejsza gdyby była protestancka? Czy zdołałaby uniknąć rozbiorów? W tamtych czasach wielu Polaków było luteranami, nawet Mikołaj Rej z Nagłowic. Dziś też mamy luteranów pośród prominentów: Jerzy Buzek, Adam Małysz, Jerzy Pilch. A jaki był sam Luter? I czy naprawdę przybił swoje tezy do drzwi katedry w Wittenberdze? Czy raczej zrobił to woźny? To jest fundamentalne pytanie, które nas nurtuje: czy Marcin Luter był młotkowym? Ale są to dziś już pytania bez dobrej odpowiedzi. Albowiem, jak twierdzi Stanisław Jerzy Lec, „wydaje się czasem, że sprawy bogów i ludzi są w ręku kogoś trzeciego”. Może kod genetyczny zabłąkał się do nas z kosmosu? (podobnie jak prawa fizyki). Tak wynikałoby z powieści Stanisława Lema.
Mija Wszystkich Świętych i czas refleksji na temat umierania. Pragniemy doskonalić ars moriendi, sztukę najtrudniejszą. Bo nikt z nas nie jest przygotowany na „fioletową godzinę”. Gdzieś w radiu słyszę „Requiem” Mozarta i na krótką chwilę wznoszę się z aniołami. Najbardziej monumentalne dzieło muzyczne w historii świata. Byłoby idealnym tłem do tej intymnej chwili.
Ale co jest później, jak już „to” się stanie? Dzieci to wiedzą po swojemu. Oto przykład z zeszytów szkolnych: „Jacek Soplica po swojej śmierci był nieswój, ale pocieszał się, że całe życie poświęcił ojczyźnie.”.
Pojawia się sprawa świętości życia. Jak żyć proszę księdza, aby ją osiągnąć? Niemiecki pastor protestancki Dietrich Bonhoeffer (zabity przez hitlerowców za spiskowanie przeciw fuehrerowi), powiadał, że powinniśmy czynić dobro „etsi Deus non daretur” („jak gdyby Boga nie było”). „Zostawcie niebo aniołom i ptaszkom”. Uważał, że dobroć nie powinna oczekiwać nagrody, nawet tak specjalnej jak zbawienie. Podobnie uważał chyba ksiądz dr Józef Tischner i wielu myślicieli, choćby takich jak Albert Camus. Dominują wszakże egzorcyści i walczą z demonami jak Don Kichot z wiatrakami. Im więcej egzorcystów tym więcej u nas demonów. Rozwija się polska demonologia stosowana.
Przywołajmy więc Mariana Hemara, ukochanego poetę ze Lwowa: „Ludzi można ogłupiać, w skali małej czy dużej, ale tylko do czasu, do czasu ale nie dłużej”.
Hulaj dusza piekła nie ma , ale czy na pewno?Łatwo być ateistą jak jest człowiek zdrowy, osiąga sukces itp, ale bardzo trudno jak leży na łożu śmierci .Piekło jest, istnieje ,nie jeden się o tym przekonał i się przekona pamiętajmy o tym.
Kompletna bzdura
Cytat na końcu trafiony i jakże aktualny. Gratuluję pióra… Pozdrawiam
Przeczytałam felieton z zapartym tchem, jedno jest pewne , czas zostawia ślady w różnej postaci, my żyjący cieszmy się chwilą, bo jest krótka, fascynują mnie Pana felietony, jest w nich dużo mądrości Roża