…to mu się baje, można by (trochę niegramatycznie, ale złośliwie) dokończyć. Ale dziś (wyjątkowo) nie mam ochoty na złośliwości. Potrzeba pokory. Nasz umysł, najlepszy w kosmosie, jest niedoskonały. Wszelkie impulsy odbiera subiektywnie. Zmagamy się z tym nieustannie i żarliwie. Jak w znanej sztuce Luigiego Pirandella „Jest tak jak się Państwu zdaje”. Życie, podobnie jak ta sztuka z 1917 r. jest sprawą poważną, jest dramatem (tak mnie się zdaje…).
I trochę jest felietonem. Bo ma też lekką i zabawną stronę. Tak mi się zdawało, gdy zacząłem pisać. Jakieś dwa lata temu. Było o Wolterze, Kartezjuszu, sporo o moim zmarłym przyjacielu Wiesławie (by Go bardziej docenić, a nie by się z nim porównywać, jak insynuowano). Potem pisałem o Mławie i jakoś przeszedłem gładko do spraw politycznych (choć nie czuję się „politycznym zwierzęciem”). Raczej żartownisiem z dystansem do pompy i celebry. To się nie mogło łatwo sprzedać. Był „dym ” i strzały z pozycji prawicowych (przepraszam, patriotycznych). Tak było chyba zawsze w naszym kraju. Czasem tragicznie. We wrześniu 1927 r. mój ulubiony pisarz przedwojenny Tadeusz Dołęga-Mostowicz został wciągnięty do samochodu przez kilku mężczyzn, wywieziony do lasu w Jankach, skatowany i wrzucony do glinianki. Uratował go przypadkiem przejeżdżający tamtędy wozem miejscowy chłop. Dołęga-Mostowicz był wówczas felietonistą dziennika „Rzeczpospolita”. Ostro atakował obóz sanacji i w szczególności marszałka Piłsudskiego (w świetle dopiero co przeprowadzonego zamachu majowego oraz zabójstwa generała Zagórskiego mającego, jak twierdzą do dziś historycy, dokumenty na udział Piłsudskiego w wywiadzie austriackim). Lecz po tym wszystkim Dołęga-Mostowicz (nie wiedzieć czemu) zraził się do felietonów i zaczął pisać powieści (w gruncie rzeczy też satyryczne, takie jak ”Znachor” czy „Kariera Nikodema Dyzmy”). Polska literatura (jak mi się zdaje) na tym zyskała. Teraz też mamy wielu Dyzmów, tylko że nazywamy ich Misiewiczami. W spółkach Skarbu Państwa są ich nadal setki. Nawet mąż właścicielki apteki „Aronia”, gdzie zdobywał ostrogi Misiewicz, załapał się na stanowisko wiceprezesa jednej z takich spółek. Zaprawdę, jest o co walczyć. Jak podaje GUS, średnie wynagrodzenie menedżera w takich przedsiębiorstwach to prawie półtora miliona rocznie. Najlepszy był wiceprezes Orlenu z pensją ponad trzy miliony. Dołęga-Mostowicz miałby dziś uciechę. Choć nie miałby pojęcia co to TKM, afirmowane przez elity, (obecnych pomazańców i przeszłych popaprańców). Ale czy by się bardzo zdziwił? Wszystko już było… jak mawiał w starożytności Ben Akiba (a w czasach Mostowicza mawiano przecież że „ nie matura lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”). Więc odczepmy się od Misiewiczów (zresztą sam się zawiesił), nawet jeśli nie mają licencjatu. Są ważniejsze sprawy. Gdyby Dołęga-Mostowicz żył dzisiaj, mógłby z powodzeniem oberwać za to tylko że z gościem rozmawia po niemiecku w warszawskim tramwaju (jak prof. Jerzy Kochanowski z Uniwersytetu Warszawskiego) lub mógłby zostać zakatowany za to tylko, że jest Polakiem (jak Arkadiusz Jóźwik) w Harlow w Wielkiej Brytanii. A nam się zdaje że świat jest piękny a ludzie oświeceni…
Niektórzy są… Jak nam wyjaśnił poseł PIS Marek Suski, prezes Jarosław Kaczyński, nasz główny suweren nigdy się nie ożenił i nie założył rodziny z miłości do ojczyzny. Chciał służyć Polsce, więc nie mógł unieszczęśliwiać jakiejś kobiety… Czy to nie wspaniałe poświęcenie? Mnie się zdawało, że on taki playboy… A to Piłsudski raczej wyznawał zasadę: matki, żony i kochanki… Ci dwaj herosi zdawali się grać w różnych serialach. Ale ostatnio pewna nauczycielka zorganizowała wystawę dla dzieci, gdzie tylko trzech polskich bohaterów wyróżniła w walce o niepodległość: Piłsudskiego, papieża Wojtyłę i właśnie Jarosława Kaczyńskiego. Oj, wieczna będzie ich sława… Ale też objawiła się nowa warstwa społeczna, tzw. idiokracja i ona nadaje ton. Autorytety runęły i zaczął się czas idiotów. Czasem pożytecznych (dla politycznej sprawy), ale idiotów. Gdzie indziej mają na nich określenie: idiot savant.
Im się zdaje że ludzie to owce. Choćby minister Waszczykowski… „Czarny protest” nazwał zabawą, obrażał kobiety. Mówił, że dyskusje na temat aborcji powinny się toczyć w Sejmie a nie na ulicy. Cóż, gdy jego partia odrzuciła obywatelskie projekty… Najpierw liberalny, potem konserwatywny. I nie mogło być dyskusji w parlamentarnych komisjach. A i tak oberwało mu się od pani premier. Zdaje mi się, że już niedługo będzie tym ministrem…
Ale wszystkich przebił arcybiskup Hoser. Okazał się znawcą seksuologiem. Ten stwierdził, że kobieta zgwałcona raczej nie zajdzie w ciążę, bo nie dojdzie do zapłodnienia na skutek napięcia…Skąd ci duchowni mają taką wiedzę? Może tak sobie wyobrażają różne sytuacje? Może świat powinien być taki, jak się duchownym zdaje?
Sądzę, że wątpię. We wrześniu zmarł ojciec Jose Antonio Fortera, znany z tego, że toczył epickie boje z demonami. Był najsławniejszym bodaj egzorcystą. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi uwolnił od demonów. Potrafił ich dostrzec wszędzie, nawet w Watykanie… Twierdził, że szatan kierował piszącą ręką Karola Marksa, a nawet napisał „Harry’ego Pottera”. Prowokował też ludzi do najstraszliwszych grzechów, jakie można sobie wyobrazić, na przykład ćwiczenia jogi… Czyżby to Kusy, inaczej zwany Księciem Nocy rządził tym światem? Czy może niektórym tylko tak się zdaje…?
A moim polemistom zdaje się, że jestem „ANTY-PiS.” Lecz „ANTY-PIS” obejmuje szerokie spektrum poglądów… od Ikonowicza po lewej do Korwina-Mikkego po prawej stronie barykady. Nie byłoby więc to takie znowu dziwne, gdybym się tak usytuował. Ale zdarza mi się brać PiS w obronę. Niedawno stanąłem w obronie pani poseł z PiS, krytykowałem za to lidera PO. I chociaż Grzegorz Schetyna zaszczycił nas tutaj w Mławie w czasie pogrzebu Wiesława (co było szlachetnym gestem) i miałem okazję wymienić z nim kilka słów, to jednak nie cenię go jako przywódcy. Brakuje mu wizji i charyzmy. Lecz trudno jest dzisiaj urągać opozycji. To obraz nędzy i rozpaczy, rozsypka. Z kolei w PiS zdarzają się odważni i dalekowzroczni. Chociażby Mateusz Morawiecki. Stworzył najnowsze dzieło polskiej literatury romantycznej. A ja też jestem romantykiem… Widzę go jako nowego i nowoczesnego Kordiana recytującego swój błyskotliwy Plan. Na przekór wszystkim i wszystkiemu. Bo mamy malejący wzrost gospodarczy i inwestycje, większe wydatki socjalne, zwiększający się dług publiczny i deficyt w budżecie, niższą wartość złotówki, turbulencje na giełdzie, pogarszający się wizerunek Polski w świecie… A on z niezmąconym spokojem obwieszcza, że Polska będzie mocarstwem ekonomicznym, a w każdym razie będziemy brylować w motoryzacji (samochody elektryczne), a PKB szybować będzie w granicach 6-7% (dzisiaj jest bliżej 3%). Ale mieliśmy z nim spotkanie biznesowe i zrobił przytomne wrażenie. Włada angielskim, od razu łapie esencję problemu. Życzę mu powodzenia, bo inaczej wszyscy będziemy cienko śpiewać.
Zaś tym wszystkim, którzy mi zarzucają że jestem „Kontrand” (bo ciągle kontruję i nie dowierzam „górze”), dedykuję zwrotkę z wiersza Józefa Prutkowskiego:
Wierzysz dniem, wątpisz nocą:
Całują cię bracia czy szuje?
A ty sam? Kontra – czy pro, co?!
Kto nie wie, niech mnie pocałuje.