– Matka płakała, ja nie wiem kiedy zmęczony emocjami poszedłem spać – tak Robert Bierwiaczonek – ówczesny nastoletni mieszkaniec wieży telewizyjnej pod Mławą – relacjonuje noc z 12 na 13 grudnia 1981 r. ogłoszenia stanu wojennego.
Relacja świadka wydarzeń ukazuje nastroje społeczne, niepewność jutra, niepokój o zdrowie i życie.
– Stacja Linii Radiowych w Szydłówku pod Mławą. W Mławie zwana popularnie wieżą telewizyjną. Tutaj zastał mnie stan wojenny, no bo niby gdzie skoro tu mieszkałem. 12 grudnia 1981 sobota. Lubiłem soboty, bo mogłem obejrzeć film zagraniczny po dzienniku telewizyjnym (oczywiście nie każdy) i iść spać dopiero o 22.00 co dla trzynastolatka było nie lada przywilejem. Wieża stoi na blisko hektarowej ogrodzonej płotem z drutem kolczastym działce. O północy ktoś dzwoni do bramy. To było normalne. Pewnie któryś z okolicznych rolników po weterynarza, pogotowie albo milicję. Na wieży był jedyny telefon od Trzcianki Kolonii po Szydłówek i Cegielnię, przy którym był ktoś w nocy, czasami przychodził ktoś z Żarnówki. Pożary zgłaszaliśmy sami, bo z wieży było widać w promieniu kilku kilometrów gdzie stodoła czy stóg się fajczy – wspomina Robert Bierwiaczonek.
Brama została sforsowana
– Ojciec wstaje, ubiera się, aby iść do bramy zobaczyć kto potrzebuje pomocy. W słabym świetle lampy przy bramie widać ciężarowy samochód kryty plandeką i drugi mniejszy. Jacyś ludzie. Zanim ojciec się ubrał i wyszedł, brama została sforsowana i usłyszeliśmy łomot do drzwi wieży. Rozlegają się głośnie rozmowy i krzyki, jakich nigdy nie było gdy ktoś przychodzi dzwonić po pomoc, jacyś ludzie biegają pod moim oknem, więc budzę się i ja. Za chwilę rumor rozlewa się po budynku, mieszkamy na pierwszym piętrze, słyszę go pode mną i nade mną. Klatka schodowa z dziwnymi schodami, takie jak na strych w chłopskiej chałupie tylko ze stali i betonu, hula wiatr, wszystko widać i słychać. Na partnerze jakiś facet głośnym ostrym głosem, krótkimi słowami mówi do mojego ojca i jeszcze jakiegoś faceta – „pan i pan odpowiadacie głową za obiekt.” Matka w płacz. Dostrzegam, że pod moim oknem chodzą żołnierze, już wiem, że ci wszyscy ludzie to wojsko, tylko nie wiem, co się dzieje. Rumor coraz większy, po obiekcie biega prawie dwudziestu żołnierzy, każdy z kałachem z ostrą amunicją. Ojciec za nimi, starając się uchronić poszczególne piętra i budynki przed brutalnością wtargnięcia tego niespodziewanego, nieprzewidywalnego żywiołu, a nie raz po to, żeby sobie po prostu krzywdy nie zrobili (gdyby na przykład zechcieli sprawdzić jakie płyny są zmagazynowane w szklanych gąsiorach w kwasowni). Weszli wszędzie, pozrywali wszystkie plomby, nie było dla nich żadnych zabezpieczeń, żadnych drzwi, czego ojciec nie zdążył otworzyć, a drzwi nie były stalowe, wchodzili z buta, jakby nie myśleli. Wszystko, wszystkie budynki, od dołu do góry, od bunkrów z ropą do Neku (sali nadawczej na najwyższej zabudowanej kondygnacji wieży). Hala agregatów prądotwórczych, rozdzielnia elektryczna, akumulatorownia, kwasownia, wpadli nawet do wiecznie zamkniętej i zaplombowanej hali, w której na stalowych kozłach, uniesiony nad ziemią tak, aby opony nie dotykały betonu, stał i czekał na wojnę z zachodem wojskowy STAR, wypucowany, wypolerowany, nasmarowany, natłuszczony i zatankowany samochód radiolokacji – opowiada.
Matka płakała, ja nie wiem kiedy zmęczony emocjami poszedłem spać.
– Nie pamiętam czy Ojciec tej nocy wrócił do mieszkania, prawie całą spędził na Neku. Nek to było serce wieży, sala nadawcza, sala przemienników. Nazywała się tak od nazwy japońskiego producenta urządzeń, które tam stały. NEC Nippon Electric Company obecnie NEC Corporation. Od ściany do ściany, dziesiątki wąskich szaf, blado morskich, każda o podstawie 30 na 30 cm i wysokich na dwa dwadzieścia, takie aluminiowe słupki zestawione w baterie po kilkanaście sztuk i na każdym jedynie logo NEC i rzędy kolorowych lampek nad głową. Chodziło się między tymi bateriami jak korytarzami. Z każdej baterii wychodziły czarne falowody o przekroju ramienia i przed sufit i całą wieżę biegły każdy do swojej anteny na szczycie. Na ścianach filtry i uzdatniacze powietrza, pompy tłoczyły je do falowodów. Wszystko to sterylne, błyszczące, pachnące nowością, szumiało, świeciło małymi lampkami (wtedy nawet Japończycy nie znali diod świecących) było przyjemnie ciepłe i bardzo cenne, kupione za gierkowe pożyczki. Matka płakała, ja nie wiem kiedy zmęczony emocjami poszedłem spać – wspomina.
Wiedziałem, że tej nocy zmienił się świat
– Rano wstałem na Teleranek i nie było dla mnie jakimś wielkim zaskoczeniem, że go nie było, wiedziałem, że tej nocy zmienił się świat i nic już nie będzie takie samo. Do matki przyszli młodzi żołnierze czy nie ma jakichś opatrunków, przygotowała, co miała, w domowej apteczce jest tego zawsze mniej, niż by oczekiwało dwudziestu żołnierzy. Dumny i ciekawy poszedłem zanieść te opatrunki, to było moje pierwsze wyjście z mieszkania, rekonesans po gorącej nocy, wyjście na „mój teren” który w nocy zajęli „obcy”. Na parterze było pomieszczenie rezerwowe (tak się nazywało), było tam wszystko, złożone jakieś niepotrzebne graty, jakieś stoły warsztatowe, tablice z narzędziami, stosy wielkich skrzyń drewnianych po dostarczonych urządzeniach. Już wiem, że nocny rumor był spowodowany opróżnianiem tego pomieszczenia z gratów. Teraz od ściany do ściany było zastawione kanadyjkami – żołnierskimi łóżkami, tak ciasno, że do tych łóżek można było się dostać tylko od szczytu w nogach. Myślę „znaczy, zostają”. Już wiem, że dla mnie, trzynastolatka, zaczyna się przygoda życia. Na kilku łóżkach siedzą żołnierze, mają zakrwawione dłonie, przez całą noc w zmarzniętej ziemi wykopali saperkami cztery szczeliny przeciwlotnicze. Daję im opatrunki od matki, są wdzięczni, ale i tak wyrzucają mnie z mojej ciemni fotograficznej, którą ojciec urządził na drugi piętrze w małym pomieszczeniu przy kwasowni, zamienili ją na magazyn broni i amunicji. Było to dotkliwsze niż brak Teleranka – opowiada pan Robert.
Pijany oficer groził bronią mojej matce
– Wojsko zostało na wieży ponad rok. Początkowo służba zasadnicza młode chłopaki całej Polski, z którymi się dogadywałem, później rezerwiści, często z okolicy, z którymi zaczęły się problemy. To jak pijany oficer groził bronią mojej matce, jak ukradli ropę z bunkra, ale też jak pomogli mi uratować wielką bardzo drogą japońską antenę, którą niechcący podpaliłem, to już są historie na inną opowieść – kończy swoją relację.
Dopóki w polsce nie będzie rządzić prawdziwa narodowa prawica która przywróci krew i honor białego człowieka dopóty będziemy tylko pacynkami w wielkiej grze międzynarodowego ż***stwa i ich lewackich g***jadów.
Ty, patriota. Jak się pisze Polska?
I to jest historia z tajemniczej wieży nad miastem.
dużo się nie zmieniło, płynne przejecie władzy pod fałszywą flagą przez pociotów [WYMODEROWANO] zPRLU, młodzi nadal zapisują się do LEWICY . Nie o takom Polskę walczyli