My Polacy już wielokrotnie sprawdzaliśmy się w historii, gdy obca przemoc chciała nami zawładnąć. Potrafiliśmy zewrzeć szeregi i walczyć wspólnie niezależnie od światopoglądu. Tak było w powstaniach i wojnach XX wieku, w Bitwie Warszawskiej, we Wrześniu 1939 r., oraz ostatnio w czasie zrywu „Solidarności”. Cały świat nas podziwiał. Przyczyniliśmy się do wyzwolenia innych krajów spod opresji komunistycznej. Z drugiej strony, wisi nad nami fatum nieumiejętności życia w czasach pokoju. To zjawisko nabrało ostrości w ostatnim czasie. Dlaczego?
Jest normalne, że w czasach pokoju ludzie się różnią. Zawsze różnili poglądami, w zależności od płci, wieku, usytuowania na drabinie społecznej, a nawet od tego, któremu klubowi kibicują. Często kibice stają się kibolami, gdy obrzucają się petardami, demolują stadiony, obnażają swe ksenofobiczne emocje i dążą do zwarć. Jednak kochamy spor,t bo nas integruje jak żadna inna płaszczyzna życia. Wyniki są transparentne i (na ogół) uczciwe. Co najwyżej interpretujemy je po swojemu.
Gdy w czasie ostatniej kolejki piłkarskiej Legia Warszawa wygrała z Lechią Gdańsk 2:1 po trudnym meczu, przedstawiciele klubu tłumaczyli, że styl nie był ważny, liczył się wynik. A gdyby było odwrotnie i Lechia by wygrała? Wtedy by tłumaczyli że rozegrali dobry mecz, dali z siebie wszystko i właściwie są… moralnymi zwycięzcami. Tak drobną hipokryzję jesteśmy w stanie przełknąć. W sporcie i wielu innych dziedzinach. Wszyscy ją mniej czy bardziej stosujemy, żeby „wyjść na swoje”.
A w polityce? Polityka rozpala namiętności, ale nie integruje… Przed wojną walczyła w Polsce głównie sanacja z narodową demokracją. Walka była ostra, ale miała swoje granice. Nie zarzucano sobie zdrady i braku patriotyzmu.
Teraz wszyscy powołujemy się na patriotyzm (nasz własny), ale odmawiamy go innym, naszym nie tyle przeciwnikom, co zaciekłym wrogom. Jesteśmy jak dwie armie idące w bój, każda z napisem „Bóg z nami” i „Racja jest tylko po naszej stronie”. Chcemy demokracji, ale rozumiemy ją specyficznie („demokracja dla swoich”). Jesteśmy w Unii, ale nie chcemy stosować się do standardów praworządności, do których się zobowiązaliśmy (tzn. prezydent Lech Kaczyński podpisując Traktat Lizboński, a my wszyscy optując za Unią w ogromnej większości w referendum). Podstawowe pojęcia nam się rozmyły (takie jak wolność, rządy prawa czy sprawiedliwość). No i burzymy autorytety.
Do niedawna podziały były jasne: prawica walczyła z lewicą, liberałowie z konserwatystami, młodzi ze starymi, kobiety (feministki) z mężczyznami (męskimi szowinistami), jak również post-komuniści z post-solidaruchami. A teraz? Prawacy z lewakami? Populiści z Europejczykami? Mohery z lemingami? Bardzo to niedookreślone podziały. Są wprawdzie jeszcze partie polityczne. Ale która z nich ma zborny program na tyle, by się go trzymać? Kto z nas w ogóle czyta te programy? Garstka.
Zresztą wielu z nas (np. Kukiz ’15) odrzuca „partiokrację”. Inni odrzucają konstytucję (bo „komunistyczna” chociaż zabrania tworzenia partii komunistycznej…). Jeszcze inni odrzucają jakiekolwiek osiągnięcia ostatniego ćwierćwiecza (bo to była „Polska w ruinie”). Mój ulubiony eseista Tony Judt napisał kiedyś: „osiągnęliśmy wszystko, ale widzę, że nasze osiągnięcia zamieniły marzenia w satyrę”. Żeby jeszcze w dobrą…
Zamiast tego jest wojna. Nienawiść ponad wszystko. Pornografia polskiego piekła. W oczach rządu opozycja jest złem. Antypolska, totalitarna, nastawioną na zdradę i knowania z Niemcami, odwiecznymi wrogami. Ci Niemcy stają się rzekomo „brunatni” i dążą do podbojów. Jeśli tak, to czemu właśnie Niemcy wsparli nas głównie w dążeniach do NATO i Unii Europejskiej? Dlaczego organizując szczyt G20, (szczyt największych gospodarek świata w Baden Baden przed niewielu dniami), zaprosili też Polskę, chociaż do tej grupy nie należy? Czy tak postępują wrogowie? I czy prawdą jest, że zawsze w historii byli wrogami? Począwszy od Zjazdu Gnieźnieńskiego w 1000 r. było wiele wydarzeń świadczących o tym że wnieśli duży wkład do rozwoju Polski. Wystarczy poczytać książki Stanisława Szenica. Niemcy dzisiaj to nasz największy partner gospodarczy w Europie. Niemcy są też liderem Zachodu do którego aspirowaliśmy przez wieki. Gdy odrzucimy Zachód znajdziemy się… na Wschodzie. (Swoją drogą, kiedy jakiś czas temu ukazała się książka Piotra Zychowicza „Pakt Ribbentrop Beck”, przekonująca, że Polska w 1939 r. powinna z Hitlerem uderzyć na Rosję, na prawicy wywołała przyjazne poruszenie; czy Hitler był lepszy od Angeli Merkel..?)
No i te wybory przewodniczącego Rady Europejskiej… Rząd przegrał je 27:1, tak jak jeszcze nigdy polska dyplomacja nie przegrała. Bo przegrał z całą Unią, nawet z Węgrami i Grupą Wyszehradzką, w której ponoć liderujemy… Ale usłyszeliśmy, że wygrał. To znaczy rząd okazał się moralnym zwycięzcą… To obraża inteligencję. Podobnie jak wmawianie naszym sąsiadom, że ugięli się przed Niemcami. Oto głos „prawaka” Rafała A. Ziemkiewicza, który tak odniósł się do tego „zwycięstwa”: „Polski algorytm: najpierw się puszymy, że nie oddamy ani guzika, potem nam zabierają całe gacie, na koniec się pocieszamy że im pokazaliśmy…”. No to im pokazaliśmy, że jesteśmy słabi i nieskuteczni. A nasza dyplomacja odnosi sukcesy tylko z państwem San Escobar…
Chyba, że chodziło o to by wzmocnić Tuska. To się rzeczywiście udało. Gdyby nie kandydatura Jacka Saryusz-Wolskiego byliby konkurenci. Tuskowi byłoby trudniej. A tak, miał wszystkie kraje za sobą. Wszystkie oprócz Polski, gdzie go opluto i okrzyczano folksdojczem („Warszawska Gazeta”). Jak gdybyśmy nie pamiętali, że to właśnie niemieccy kardynałowie wsparli Karola Wojtyłę na papieża, że Robert Lewandowski bryluje w niemieckich klubach, etc. Już tylko ten nieprawdopodobny opór polskiego rządu wypromował Tuska na super-gwiazdę. Czytając zachodnie gazety, oglądając zachodnią telewizję trudno nie dostrzec, że cytują go teraz i pokazują częściej niż poprzednio. To człowiek urodzony w czepku (i owszem podziękował w Parlamencie Europejskim mówiąc, że w „trudnych chwilach na rodaków można liczyć….”). Już tylko ta jedna sprawa przeniosła polskie swary na forum zagraniczne jak żadna inna w historii. Teraz jesteśmy my kontra my na zagranicznych ringach. A świat się śmieje…
Kościół jest z rządem, ołtarz był zawsze z tronem… Ale przynajmniej prymas senior abp. Henryk Muszyński wyraził zadowolenie z wyboru Polaka na tak ważne stanowisko. Donald Tusk pokazał, że porozumienie jest możliwe i możliwa jest solidarność Europy, powiedział prymas. To są odosobnione głosy. Czy możliwa jest jeszcze solidarność Polaków?
Opozycja triumfuje. Platforma znów po długim czasie zyskuje w sondażach. Zgłosiła wotum nieufności wobec tego rządu. Moim zdaniem przedwcześnie. Główni liderzy bardziej niż z rządem walczą między sobą, co robi złe wrażenie. Zamiast pokazać wizję dla Polski i konkretny program. I starać się przekonać do niego wyborców. Nic dziwnego, że Jarosław Kaczyński ogłosił w niedawnym wywiadzie dla „Do rzeczy”, że sam zamierza przejąć obowiązki opozycji. Jak rozumiem, w stosunku do samego siebie….
Obie strony na portalach społecznościowych angażują się w hate speech, w rynsztokowe bluzgi. Przez litość je tutaj pominę, zresztą nie ma miejsca. Wystarczy to, co słyszymy „oficjalnie”. Według rządu opozycja jest „Targowicą”. Ta zaś przedstawia działania rządu jako dewastację Polski. No i mamy szaleńców u władzy. Jedni i drudzy oskarżają się też o sprzyjanie Putinowi. A może wart Pac pałaca?
Cóż, „myślenie jest trudne, większość woli osądzać” (jak twierdził Carl Jung). Zgody nie ma i pewnie nie będzie. Ważne, byśmy pamiętali, że coś nas jednak łączy. Chociażby polskość, te wszystkie miazmaty, które się na nią składają. Nasza kultura. I te wartości, na które się ciągle powołujemy: solidarność, miłość bliźniego, wiara i tradycje. A także nasze sportowe pasje, gdy występują Polacy. Tygodnik „Wprost” ogłosił człowiekiem roku 2016 piłkarską reprezentację Polski. Po raz pierwszy tyle osób w grupie zostało człowiekiem. I nikt się jakoś nie burzy! Jak tu nie kochać sportu…
Błyskotliwy artykuł i wnikliwa ocena naszej politycznej sceny.
Wybory na przewodniczącego Rady Europejskiej pokazały nam dobitnie,że ,,my" to PiS i ,,my" to Polska. Niby ,,my" ma dwa różne znaczenia. Więc co nas łączy??? Chyba nie kultura i solidarność ludzka, stajemy się polem walki PiS a reszta Polski. Wstyd!
My kontra my… wspaniały tytuł artykułu, a treść jeszcze lepsza. Coś nas wszystkich jednak łączy, choć coraz częściej o tym zapominamy. Warte przypomnienia i zapamiętania. Dziękuję, od razu mi lepiej:)