Jest młoda i ambitna. Ma lęk wysokości i to dlatego, jak sama mówi, trochę czasu upłynęło, zanim odkryła, że może… skakać. Jest dziennikarką telewizyjną, ale także instruktorem jeździectwa. Kiedy już uzbierała dość pieniędzy na własnego konia uznała, że najlepiej będzie, jak to ona sama mu „wytłumaczy”, o co w tym skakaniu chodzi. Dziś zbierają laury na zawodach. O przyjaźni z koniem, o tym, jak wybrać dobrą szkółkę jeździecką i dlaczego tej przygody nie można zacząć od kupna konia, rozmawiamy z mławianką Patrycją Grochowską.
Od dawna jeździsz konno?
Mam 32 lata i myślę, że tych lat, kiedy zupełnie nie jeździłam konno było może sześć. Pamiętam, że niemal każde wakacje spędzałam u wujka, który miał konie. Nie miały ze mną spokoju. Rodzice też nie mieli lekko, bo jak gdzieś mnie zabierali i zobaczyłam konie, to musieli się zawsze zatrzymywać. Z czasem do tego przywykli.
A kiedy zainteresowałaś się jeździectwem „na poważnie”?
W gimnazjum. Wtedy rodzice zaczęli wysyłać mnie na wakacyjne obozy jeździeckie. Czasem jeździłam na dwa obozy podczas jednych wakacji. Tu w okolicy ich nie było, więc wyruszałam na Mazury. Wtedy też w prezencie na gwiazdkę dostałam swój pierwszy strój jeździecki.
A co z treningami w ciągu roku?
Wtedy jeszcze tak nie trenowałam. Ale już był w głowie pomysł posiadania własnego konia. Z czasem mój tata zrozumiał, że to nie żart i że zrobię dosłownie wszystko, żeby go mieć np. sprzedam biżuterię i ulubioną wieżę. Uznał, że w tej sytuacji to on mi tego konia po prostu kupi. I tak się stało. Swojego pierwszego konia miałam więc, kiedy zaczynałam liceum. Od tamtej pory konie już na stałe zagościły w moim życiu.
Rówieśnicy ze szkoły zazdrościli?
Myślę, że nie. Właściwie to ja mocno od nich „odstawałam”. To był dla mnie trochę trudny czas. Mieliśmy inne zainteresowania. Oni woleli spędzać czas na dyskotekach, a ja uciekałam do stajni.
No tak… nie każdy lubi stajenne zapachy…
Niektórzy uważają, że w stajni śmierdzi. Dla mnie tam pachnie, tylko specyficznie. Mało tego, każdy koń pachnie inaczej – w zależności od płci, maści i ja to odróżniam. Tak jak każdy koniarz.
Teraz masz kolejnego konia i można was spotkać na zawodach. Dużo się trzeba napracować, żeby w ogóle dojść do takiego poziomu jeździectwa?
Tak, to jest mój drugi koń. Z nim jestem najbardziej zżyta. Kupiłam go 13 marca 2015 roku. Posiadanie konia to jest swego rodzaju relacja partnerska, jesteśmy drużyną i wspólnie pracujemy na sukces. Koń miewa gorsze dni i może mieć zły humor. Bywają momenty kiedy coś mu dolega albo przeszkadza mu wiatr i nie jest w stanie skupić się na treningu. Wtedy trzeba wiedzieć, czy można jeszcze spróbować go przekonać do tego, żebyśmy jednak coś razem zrobili, czy lepiej tego dnia po prostu odpuścić trening. Mój koń w obejściu jest „do rany przyłóż”, ale pod siodłem bywa bardzo temperamenty. Ciągle próbuje zaznaczyć swoje zdanie i przypomina, że nie jest zabawką.
To znaczy…
Porównam to do innej dyscypliny. Piłkarz, jak ma trening, to wyciąga piłkę z szafy i idzie ćwiczyć. Wraca i chowa piłkę znowu do szafy, gdzie będzie leżeć do kolejnego treningu. Koń wymaga codziennej uwagi. Musi mieć zapewnioną odpowiednią opiekę i odpowiednią porcję ruchu. Jeśli decydujemy się mieć konia, to musimy liczyć się z tym, że nasze życie będzie podporządkowane pod jego potrzeby. Niezależnie od pogody i własnego samopoczucia nic nie zwalnia od obowiązków, jakie bierze się na siebie w momencie zakupu konia. Odpowiedzialnego zakupu.
Wracając do poprzedniego wątku, nie masz problemów z rozpoznaniem humoru konia?
Wiem już od pierwszego momentu, jaki on ma nastrój. Gdy tylko wchodzę do stajni, to już w tym pierwszym kontakcie da się zauważyć, że np. to nie jest jego dzień. Koń nie jest taki radosny, chętny do pracy, nie zaczepia mnie. On całym sobą mówi: „Matka sorry, ale dziś nie będziemy trenować”.
I co wtedy?
Muszę znaleźć alternatywę. Zazwyczaj go nie siodłam i nie wsiadam na niego, nie męczę go trudnymi ćwiczeniami. To nie znaczy, że wracam do domu. Spędzamy ten czas razem, ale robimy to, co koń lubi np. się bawimy. Biorę go na lonżę, puszczam go luzem na hali albo idę z nim na spacer na pastwisko. To bardzo ważne, żeby wiedzieć kiedy odpuścić, bo w sytuacji kiedy zmuszasz konia do tego, na co on absolutnie nie ma ochoty, tracisz w jego oczach. Już nie jesteś tym kim byłaś, nie jesteś partnerem, którego on oczekuje. Ja też bym nie chciała, żeby ktoś zmuszał mnie do biegania, kiedy boli mnie brzuch albo głowa, albo po prostu się słabiej czuję.
Są jakieś inne problemy?
I to sporo. Mój koń jest chory. Ma zdiagnozowane wrzody żołądka i pewnie nigdy tego nie wyleczymy. To oznacza, że często boli go brzuch. Miewał napady kolek, a kolki u koni są bardzo niebezpieczne, nawet śmiertelne. Mój jest pod stała opieką lekarzy weterynarii, musi dostawać leki, które sprowadzam z USA. Ma też ściśle określoną dietę. To trudne, u „standardowego” konia tego nie ma. Muszę zwracać uwagę na wiele rzeczy.
To kubeł zimnej wody na głowy tych, którzy zaczynają przygodę z końmi od ich zakupu…
Kupno konia na etapie wstępnej nauki to najgorszy pomysł, jaki może wpaść do głowy. Posiadanie konia w momencie, kiedy nie jesteśmy na to tak naprawdę mentalnie gotowi, to robienie mu krzywdy. Najpierw trzeba zdobyć odpowiednio duże doświadczenie i znaleźć miejsce, gdzie ten koń będzie miał naprawdę dobre warunki.
Od czego zatem najlepiej zacząć?
Sugerowałabym znalezienie jakiejś stadniny, można tam wybrać sobie spokojnego konia i jeździć na nim częściej niż na innych. Spróbować się z nim zżyć. Potem można pomyśleć o czymś takim jak współdzierżawa, ewentualnie pełna dzierżawa. Mówiąc innym językiem to czasowa adopcja takiego konia, niektórzy nazywają to „wynajmem”. Koń z prawnego punktu widzenia nie będzie nasz, ale będziemy odpowiedzialni za opiekę nad nim. To uczy dużej pokory i pozwala nabrać doświadczenia. To najlepszy sposób, żeby przekonać się czy podołamy obowiązkom. To test, czy naprawdę znajdziemy minimum cztery dni w tygodniu, żeby do tego konia jechać i z nim popracować, czy będzie nas stać na weterynarza, kowala, czy będziemy mieli czas na wykonanie wszelkich zabiegów pielęgnacyjnych, na zakup suplementów, których konie potrzebują.
Ale z takim koniem trudno się potem rozstać…
Tak i pamiętajmy o tym, że koń też ma swoje uczucia. Dlatego powtórzę jeszcze raz – bardzo mocno zastanówmy się, zanim go kupimy. Oczywiście są ludzie, którzy traktują konie jako źródło dochodu. Kupują młodego konia, w żargonie jeździeckim mówimy, że go „robią”, czyli np. uczą skoków, startują w zawodach i potem sprzedają za większą cenę. I to też trzeba zrozumieć, oni pewnie się już do tego przyzwyczaili i rozstanie nie robi na nich większego wrażenia. Natomiast ja nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Mój koń ma u mnie dożywocie. Nawet gdyby był bardzo chory, zostanie ze mną, nawet jeśli z czasem będzie musiał pojawić się drugi koń.
Zakup konia to kosztowna inwestycja?
Na tego konia, którego teraz mam odkładałam pieniądze ponad dwa lata. Teraz pracuję niemal na dwóch etatach, żeby go utrzymać – często kosztem własnych przyjemności i naprawdę wielu przyziemnych wyrzeczeń. Dla przykładu wolę kupić nowe ochraniacze dla konia niż buty dla mnie.
Jeździsz w ostrogach?
Wiem, że zdania na ich temat są podzielone. Uważam, że ostroga to podstawowe narzędzie w pracy z koniem. Pamiętajmy o tym, że są różne rodzaje ostróg i nie kojarzmy tego tylko i wyłącznie z wielkimi, kłującymi gwiazdami jak te w westernach. Są delikatne w działaniu ostrogi kulkowe czyli zakończone kulą, są ostrogi plastikowe. Bardzo długo jeździłam bez ostróg. Ale sięgnęłam po nie w momencie, gdy bardziej poważnie zaczęłam traktować tę swoją sportową przygodę z jeździectwem. Ostroga jest bardzo przydatna w sytuacji, gdy koń nie reaguje odpowiednio na sygnały jeźdźca. Ona pomaga przy chodach bocznych, czy nawet w momencie zawahania przed przeszkodą. Wtedy bardzo delikatnie wystarczy „przytulić” ostrogę do boku konia. Ostrogi są pomocne, ale zgadzam się, że trzeba ich używać umiejętnie i z głową.
Kiedy najlepiej zacząć naukę jazdy konnej?
Zdarza się, że na konie wsiadają nawet kilkuletnie dzieci, ale uważam że najlepiej zacząć w wieku 10-12 lat. Wtedy dziecko jest bardziej świadome swoich ruchów i ryzyka, jakie niesie ze sobą jeździectwo. Koń to nie jest piękny kucyk, na którego siadamy i możemy poczuć się jak księżniczka. Koń zawsze będzie nas sprawdzał i jeżeli nie będzie na nim siedziała osoba, która będzie w stanie go kontrolować, która będzie nazwijmy to jego „kierowcą”, to z pewnością ten fakt wykorzysta. A konie szkółkowe to już na pewno tak zrobią. One są bardzo cwane i takiego młodego, niczego nieświadomego pasażera powiozą tam, gdzie im pasuje.
Tam gdzie trawa jest bardziej zielona.
Albo tam, gdzie jest owies lub reszta stada.
Jak wybrać dobrą szkółkę, stadninę?
Nie wybierajmy przypadkowych gospodarstw, gdzie stoi koń, a jego właściciel nie bardzo wie, jak go używać. Początki mają ogromne znaczenie, solidne podstawy to swego rodzaju podwalina pod dalszą naukę. Jeśli ktoś źle nas wyszkoli, to potem bardzo ciężko jest pozbyć się tych złych nawyków. Korygowanie błędów zajmuje dużo więcej czasu niż nauka nowych rzeczy. Poszukajmy stadniny, gdzie jest wykwalifikowany instruktor i spokojne konie, gdzie są kaski i kamizelki ochronne. Gdzie widać, że konie mają dobre warunki. Za naukę płacimy. Jeśli mamy płacić komuś kto nie szanuje swoich koni, źle je traktuje i nie dba o nie, bo widać, że zarobione pieniądze nie poprawiają ich sytuacji, to naprawdę lepiej poszukać innego miejsca.
A jak to było z tym pomysłem, żeby starować w zawodach jeździeckich?
To była dosyć dziwna sprawa, bo mam lęk wysokości i naprawdę sama nie wiem, dlaczego mi taki pomysł w głowie zaświtał, że przecież mogę skakać. Na początku bardzo się bałam. Mimo to postanowiłam sprawdzić się w tej dyscyplinie. Początki były bardzo trudne, kupiłam naprawdę młodego konia, którego musiałam sama wszystkiego uczyć. I on najwyraźniej uznał, że cała zabawa polega na tym, że trzeba strącić jak najwięcej przeszkód… Zajęło mu trochę czasu, zanim zrozumiał, że to nie tak i nogi trzeba podnosić, i to cztery nogi! Wtedy zaczął skakać. I mogliśmy startować w zawodach. Jesteśmy amatorami póki co. Zaczęliśmy od najniższego poziomu zawodów czyli od tzw. klasy LL . Przeszkody mają tam wysokość do 90 centymetrów. W tym roku udało się nam przeskoczyć o kolejną klasę i już nie starujemy w zawodach towarzyskich, tylko tych rangi regionalnej. Tam wymagana jest już specjalna licencja, zarówno dla konia i zawodnika, jest też szereg innych wymogów, które trzeba spełnić.
I sporo już wyskakaliście…
Sukcesy poprzedziły długie godziny treningów. Każdy jeździec musi mieć swojego trenera, który „z ziemi” pomaga, wyłapuje błędy, mówi co poprawić, a czasem pokrzyczy i zmotywuje. On czuwa też nad bezpieczeństwem. Na treningi dojeżdżam aż pod Grunwald, bo mój koń mieszka w ośrodku jeździeckim w Pacółtowie. Niestety, na naszym terenie nie ma miejsca z taką infrastrukturą, jaką tam mamy do dyspozycji. To przede wszystkim kryta hala, kwarcowe podłoże dla koni w miejscu gdzie trenują, karuzela i solarium. A jeśli chodzi o laury, to mamy na koncie sporo czystych przejazdów, II miejsce na Mistrzostwach Warmii i Mazur, oczywiście w mojej kategorii amatorów. Byliśmy też na zawodach w Klubie Lotar w Biskupcu i tam też dwa dni z rzędu mieliśmy najwyższe podium w swojej klasie. Teraz podnieśliśmy poprzeczkę i startujemy w klasach L i L1.
Jak udaje się pracę w telewizji pogodzić z koniecznością bycia cztery razy w tygodniu w Pacółtowie…
To nie jest proste, bo każdy dziennikarz wie, że to nie jest praca, którą da się zamknąć w jakichś ramach czasowych. Nigdy nie wiadomo też, co się wydarzy, kiedy i gdzie trzeba będzie jechać. Ale niebywałym plusem tej pracy jest też to, że nie muszę siedzieć osiem godzin za biurkiem. I to właśnie wykorzystuję. Kiedy to tylko możliwe, to tak planuję pracę, żeby swoje zadania wykonać do południa. Potem jadę do Polidiona. Czasem się to nie udaje. Żyję chwilą, ale z jedną zasadą: zawsze zaplanowany mam trening. Jeden raz w tygodniu. On wyklucza dyżur telewizyjny, więc go po prostu wtedy nie biorę. Niebywałym wsparciem jest dla mnie mój tata Janusz. Kiedy jadę na zawody to on np. pilnuje mojego psa. Bez pomocy taty na pewno nie mogłabym rozwijać swoich pasji. Choć nie jeździ na zawody, bo jak mówi to nie na jego nerwy, to np. wpada do mnie z worem marchwi dla konia. To najlepszy tata na świecie.
O mały włos, a zapomniałabym zapytać, jak się nazywa twój koń?
Polidion. Koń jak się rodzi, to ma nadawane imię przez swojego hodowcę. W Polsce pierwsza litera imienia źrebaka jest taka sama jak pierwsza litera w imieniu matki. Kupiłam konia, który to imię miał już nadane.
Rozmawiała Agnieszka Milewska