Jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób w regionie. Po 17 latach pracy w fabryce postawił wszystko na jedną kartę – zrozumiał, że nie wolno odkładać realizacji marzeń na później, bo „później” może nie wydarzyć się nigdy. Został więc rycerzem i dziś należy do Bractwa Rycerskiego Ziemi Łódzkiej „Rava”. W pracy robi to, co kocha – snuje opowieści o dawnych, zakutych w stal bohaterach i przypomina o minionych czasach, kiedy Bóg, Honor i Ojczyzna – najwyższe ideały średniowiecznego rycerza – miały wielką wartość.
Prawda li to, że zwą Cię Jacko z Zacisza?
Prawda. Wzięło się to stąd, że mieszkam na osiedlu „Zacisze” w Mławie. Oczywiście jest to też nawiązanie do dawnego nazewnictwa. Każdy chyba słyszał o Zbyszku z Bogdańca, z powieści „Krzyżacy”. Dawniej nie było przecież nazwisk, więc dla odróżnienia podawano miejscowość, z którą wojowie bądź rycerze byli związani. Więc jestem Jacko z Zacisza.
Skąd to zamiłowanie do minionych czasów, walk i rycerstwa?
W 2006 roku po raz pierwszy pojechałem do Grunwaldu. Dostałem wtedy zaproszenie od osób z rodziny, którym już wtedy rycerstwo było bliskie. To był trochę taki wyjazd na dziko, sam nie wiedziałem co mnie tam czeka. Tym, którzy nie wiedzą, spieszę wyjaśnić, że co roku na pola Grunwaldu zjeżdża kwiat polskiego rycerstwa, by tam stanąć w szranki z innymi wojami. To było fascynujące przeżycie, dziś myślę sobie, że to duchy pól grunwaldzkich tak na mnie podziałały, że wsiąkłem w to całym sercem. Zapragnąłem zostać rycerzem!
I udało się?
Nie od razu, ale dopiąłem swego. Najpierw brałem udział w wielu średniowiecznych imprezach i pomagałem w ich organizacji. Po latach – 5 lipca 2014 roku – zostałem oficjalnie pasowany na rycerza. Miało to miejsce w bazylice św. Antoniego w Nowym Mieście Lubawskim. To wydarzenie organizowało Bractwo Rycerskie XXVI Chorągwi Zamku Bratjan i Nowego Miasta.
Po tym fakcie pana życie jakoś się zmieniło?
Przede wszystkim poznałem fantastycznych ludzi z całej Polski, ale nie tylko. Mam znajomych prawie w każdej Chorągwi oraz wśród rzemieślników, których coraz więcej przybywa. Mało kto wie, że w tym roku do Grunwaldu przyjechali m.in. Duńczycy. Zabrali ze sobą instrumenty muzyczne, które sami wykonali i pięknie nam przygrywali. Jeśli chodzi o mnie, to zaczynałem jako łucznik w Chorągwi Podolskiej, potem byłem hakownikiem, a teraz jestem kusznikiem Chorągwi Łęczyckiej. Muszę przyznać też, że kiedy pierwszy raz klęczałem na polu grunwaldzkim – jako łucznik – i słyszałem „Bogurodzicę”, to po plecach przechodziły mi takie ciary, jakbym naprawdę za chwilę miał brać udział w jakieś ogromnej bitwie.
A wracając do Grunwaldu. Słyszałam, że wszyscy boją się tam Rosjan?
Trzeba przyznać, że mają dość specyficzny kunszt walki. Na początku wszyscy się ich obawiali. Teraz, po latach, Rosjanie walczą już bardziej „lightowo” – jeśli tak można powiedzieć. Ale pierwsze „Grunwaldy” z nimi bywały niebezpieczne. Pamiętam, jak kiedyś hetman mojego bractwa wrócił z pola bitwy, po utarczce z Rosjanami, z mocno powyginanym hełmem. To mówi samo za siebie.
A skąd bierzecie stroje i zbroje?
Stroje trzeba albo uszyć, albo kupić. Ze zbroją jest większy problem, bo mało kto jest w stanie zrobić ją sam. Mój strój wykroiłem sobie własnoręcznie, w szyciu pomogła mi mama. Zbroję zamówiłem.
A te wystrzały, które słychać zawsze na początku obchodów Dni Mławy to pana zasługa?
Tak. Jestem szczęśliwym posiadaczem bombardy grunwaldzkiej. Często robię pokazy artylerii średniowiecznej.
Trzeba mieć pozwolenie na coś takiego?
Nie, bo to jest broń tzw. rozdzielnie ładowana. Na rewolwery czarnoprochowe też nie trzeba mieć pozwolenia. Z bombardy nie da się tak szybko strzelić jak ze współczesnego pistoletu, trzeba ją po pierwsze przewieźć na miejsce, a po drugie jeszcze tam poskładać. To trochę trwa. Poza tym, z tego co wiem, jestem w regionie jedyną osobą, która może zaprezentować taką broń, więc gdybym miał złe intencje, to policja od razu wiedziałaby kogo i gdzie szukać.
Rycerstwo to nie jedyna pana pasja, wiedzą o tym przedszkolaki i uczniowie wielu szkół.
Często przyjeżdżam na zaproszenie tego typu placówek na tzw. żywe lekcje historii. Dzieci mogą obejrzeć jak wyglądały stroje, elementy zbroi i uzbrojenia – dotknąć oczywiście tego wszystkiego i posłuchać wielu ciekawych opowieści na ten temat.
W Mławie mówią na pana „Mały Rycerz”.
Tak, to ma zapewne związek z moim wzrostem, ale przecież średniowieczni rycerze nie byli wysocy, dzięki temu, jestem do nich w tym względzie bardziej podobny niż inni mości rycerze. Gdy jadę na zajęcia do szkół uczniowie z podstawówek doskonale czują się w mojej zbroi. Ona pasuje na nich jak ulał, chętnie ją przymierzają. Nawiązując do Małego Rycerza – pamiętam jak kiedyś podczas wystawy moich zdjęć makrofotografii w Galerii 13 – tym też się zajmuję – zaśpiewano mi „Pieśń o małym rycerzu”. To było bardzo miłe i nawiązujące do mojego sposobu życia.
Co było zanim zajął się pan tym co z rycerstwem związane?
Pracowałem w… fabryce. Nie będę wymieniał jakiej, ale to jeden z największych zakładów w Mławie. Tyle, że się tam kompletnie nie realizowałem, bo ja mam duszę artysty…
Rycerskie ideały pomagają w życiu?
Bardzo cenię honor, uczciwość, szlachetność i tego samego szukam u ludzi.
Rozmawiała Agnieszka Milewska
Zdjęcia: archiwum Jacka Mianowskiego