Wilgotna wiosna i początek lata, a potem upały sprawiły, że mamy inwazję kleszczy. Przybywa też firm, które oferują przebadanie tych, które wpiły się w nasze ciało i w związku z tym istnieje obawa zachorowania m.in. na groźną boreliozę. Takie specjalistyczne badanie kleszcza kosztuje od 150 – 600 zł.
To zależy czy wybierzemy opcję podstawową czy rozszerzoną (np. dodatkowe badania w kierunku babeszjozy, kleszczowego zapalenia opon mózgowych lub anaplazmozy).
Szacuje się, że nawet, co trzeci kleszcz jest nosicielem patogenów powodujących zachorowanie na np. boreliozę. W Polsce notuje się rocznie 3,6 tys. przypadków jej wystąpienia u ludzi. Lekarze i laboranci są zgodni co do jednego – wczesna diagnostyka daje największą szansę na szybkie rozpoczęcie leczenia i uniknięcie powikłań.
Potem ich drogi się rozchodzą…
Lekarze zalecają zdrowy rozsądek i przypominają o drobnym acz istotnym szczególe – badać trzeba pacjenta, nie kleszcza. Dlaczego? Bo nie każdy kleszcz zaraża. Aby tak się stało po pierwsze musi być wbity w skórę przez co najmniej 12 godzin, po drugie – sporo zależy od tego, jak dużo jego śliny z bakteriami dostanie się do rany. Pierwszym niepokojącym sygnałem powinien być np. rumień.
Część laboratoriów oferujących badanie kleszcza tłumaczy jednak, że zdarza się iż u niektórych pacjentów pierwsze stadium boreliozy przebiega bezobjawowo. Badanie ma więc spowodować szybsze wdrożenie profilaktycznej antybiotykoterapii.
Inne wręcz przeciwnie… przekonują, że lekarze zbyt pochopnie przepisują pacjentom antybiotyki (po każdym ukąszeniu przez kleszcza) i to właśnie dlatego należy kleszcze badać.