
W rodzinie Pycków przyszło na świat dwoje niziutkich dzieci, reszta była normalnego wzrostu. Najmłodsza Anielka osiągnęła wysokość 105 cm, Stefan - około 140 cm. Jej w przedwojennym paszporcie wpisano: "wzrost lilipuci". To, że oboje ich tak "zaklasyfikowano", nie przeszkodziło młodym Pyckom normalnie żyć.
Kiedy w połowie lat 30. ubiegłego wieku międzynarodowa trupa cyrkowo-teatralna Schafera (na plakatach i pocztówkach sprzed lat to niemieckie nazwisko pisane jest także: Schaefer lub Scheuer) ogłosiła nabór, bez trudu znaleźli w niej miejsce. Tak zaczęła się artystyczna kariera 12-letniej blondyneczki i jej niemal o 20 lat starszego brata.
Cyrk Schafera był jedną z największych tego rodzaju grup w przedwojennej Europie. Mali artyści z wielu krajów występowali na arenie, obsadzano ich też w specjalnie napisanych sztukach teatralnych. Porównywalną sławą cieszyli się na kontynencie tylko Die Rosenberg Glauer-Liliputener z Olesna (Rosenberg to niemiecka nazwa tego śląskiego miasta).
- Ciocia i wuj objeździli dosłownie całą Europę - mówi Tadeusz Stasiak. - Byli w Belgii, Niemczech, wielokrotnie w Holandii, także w Skandynawii, Francji, Anglii i Austrii. - Anielka i Stefan występowali w sumie cztery lata. Cały czas pamiętali o rodzinie, wspierali ją finansowo w tamtych trudnych czasach - dodaje jego żona, Barbara.Wojna w StrzegowieNa jedną podróż się nie odważyli. W 1939 roku mieli popłynąć do Stanów Zjednoczonych. Musieliby jednak wcześniej dotrzeć do zespołu w Niemczech, a przecież zanosiło się na wojnę. - Zrezygnowali z tej podróży. Bojąc się eskapady przez Niemcy, załatwili sobie lekarskie zaświadczenia o chorobie - tłumaczy siostrzeniec Pycków.
Wojnę przeżyli w Strzegowie. Potem nie chcieli już wracać do niemieckiej trupy. Stefan Pycka w 1947 roku założył własną, już typowo teatralną i też składającą się z aktorów lilipuciego wzrostu. Pościągał z całej Polski artystów poznanych u Schafera i tak powstał objazdowy teatr Gnom. We wszystkich miastach i miasteczkach przyjmowano ich entuzjastycznie. Dostawali zaproszenia także z zagranicy i przez moment marzyła im się nawet kariera na miarę tej przedwojennej. Spełnianie takich marzeń nie mieściło się jednak w polityce ówczesnych władz. Władza woli Bajkę... 
- Wujek Stefan zmienił nazwę trupy na Bajka, bo to bardziej pasowało władzy. Ich występy nadal nie miały sobie równych. Jak już przygotowali przedstawienie, to dekoracji, strojów i gry aktorskiej nie powstydziłby się żaden profesjonalny teatr. Owacjom zwykle nie było końca - opowiada Tomasz Stasiak, młodszy z siostrzeńców. Teatr wielokrotnie prezentował w Strzegowie repertuar dla dzieci ("Calineczkę", "O Janku, co psom buty szył"), ale również klasykę - "Romea i Julię", "Balladynę".
Do dziś jeszcze się tu powtarza, że Pyckowie zagrali w "Krzyżakach" Aleksandra Forda. Siostrzeńcy prostują: to nie oni, lecz ich koledzy z Gnoma.
Jerzyk był szarmancki. Stefan Pycka nie tylko prowadził teatr, był także wziętym tłumaczem. Swego czasu przekładał z niemieckiego wszystkie pisma, jakie przychodziły do okolicznych urzędów.Niezapomniani
Zespół Bajka rozwiązał się w 1960 roku. Trójkę aktorów kolejno pochowano w latach 70. na strzegowskim cmentarzu, ale wciąż pamięta ich tutaj nie tylko rodzina.
- Byli wspaniałym, kochającym się małżeństwem - mówi o Bębnistach Elżbieta Bergoldz. - Chodziliśmy razem na różne imprezy i zabawy. Jerzyk, mąż Anielki, był świetnym tancerzem i szarmanckim dżentelmenem. Jego żona zmarła na moich rękach - dodaje ze smutkiem.
- Nie zapomnę, jak dałam Anielci rękawiczki, które przyszły w paczce z Ameryki. Tak się nimi zachwyciła, tak o nie prosiła, że nie miałam serca odmówić - opowiada Elżbieta Mizerska.
- Ja widziałem przedstawienie "O Janku, co psom buty szył". Jak oni tam grali! Pamiętam jeszcze malutkie szpileczki Anielci, a w ich domu schodki podstawiane do mebli, gdy chcieli coś sięgnąć. I małe krzesełeczka. I to, że Jerzyk był smakoszem kawy - wylicza pewien strzegowianin. Inny przypomina sobie, że jego ojciec robił Anieli buciki na miarę: - Jak przychodzili do nas, jej mąż bawił się ze mną.Historia zamknięta w albumachSiedzimy przed rodzinnym domem Pycków, który postawił przy ulicy Kościelnej ich ojciec. Na stole trzy grube albumy wypieszczone przez Anielkę i Stefana. Każde zdjęcie starannie wklejone, podpisane, opatrzone datą i nazwą miejscowości, w której bawił zespół... Zupełnie jakby wiedzieli, że pewnego dnia ktoś tu przyjdzie o nich pytać.
- To są piękne karty rodzinnej historii - mówią bracia Stasiakowie. - Żywo pamiętamy naszych małych wzrostem, a potężnych duchem krewnych. Tak wspaniale radzili sobie w życiu i zrobili wielką artystyczną karierę.Krystyna ZającTekst ukazał się również w 5. numerze kwartalnika "Mława Life" - magazynu wydawanego przez portal "Nasza Mława".Czasopismo dostępne jest m.in. w naszej redakcji przy Alei Piłsudskiego 5a w Mławie (budynek biura nieruchomości), w Miejskiej Bibliotece Publicznej oraz w Miejskim Domu Kultury.
0 0
Wzruszający artykuł.
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu naszamlawa.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz