Rozmawiamy z Bolesławem Mąką, mławskim przedsiębiorcą i sportowcem, dwukrotnym mistrzem świata w wyciskaniu sztangi na ławeczce w kategorii weteranów, rekordzistą świata w 2016 roku.
Lista pana tytułów i osiągnięć sportowych jest imponująca, tym bardziej, że na podium zaczął pan stawać jako 60- i 70-latek.
Ale ze sportem byłem związany od 16 roku życia. To nie jest tak, że ktoś nagle w starszym wieku zaczyna trenować i ma wyniki. Do sportu trzeba mieć przekonanie przez całe życie. Seniorzy i weterani, którzy mają sukcesy, zazwyczaj od młodości dbali o siebie, ćwiczyli i to później procentuje, dzięki czemu mogą z powodzeniem brać udział w zawodach.
Już jako nastolatek trenował pan ciężary?
Na początku w niczym się nie specjalizowałem, nie wiedziałem w czym mogę być dobry – trenowałem dla siebie, szukając w tym przyjemności. Byłem kolarzem, zapaśnikiem i ciężarowcem. I okazało się, że do tego ostatniego mam predyspozycje – odpowiednią sylwetkę i siłę. Jednak wtedy, gdy zaczynałem, w latach 60., sport w Mławie nie był na wysokim poziomie. Trenowałem „chałupniczo” i na wyniki raczej nie mogłem liczyć. Z kolegami sami organizowaliśmy sobie jakieś miejsca na ćwiczenia, w szkolnych salach, w świetlicach czy piwnicach.
Potem trenowałem ciężary i zapasy w wojsku. Potem brałem udział w różnych zawodach i mistrzostwach. Startowałem z nieżyjącymi już niestety Waldemarem Baszanowskim, Ireneuszem Palińskim czy Henrykiem Trębickim. Jeśli dobrze pamiętam, to w 1969 roku byłem 6. na mistrzostwach Polski.
Zdecydował się pan jednak przerwać karierę.
Startowałem do 32 roku życia. Wiedziałem jednak, że nie mam szans z profesjonalistami. Ożeniłem się i zdecydowałem, że to jest czas na ułożenie sobie życia zawodowego, zapewnienie sobie przyszłości. Skupiłem się na pracy, założyłem firmę, ale o sporcie nigdy nie zapomniałem i cały czas trenowałem dla siebie.
Kiedy postanowił pan wrócić do startów?
Kiedy wpadł mi w ręce miesięcznik „Sport dla wszystkich”, w którym były wyniki ciężarowców w różnych kategoriach wiekowych. Gdy zacząłem je analizować okazało się, że moje, które wówczas podczas swoich treningów osiągałem, są porównywalne do tych, które mają mistrzowie w Polsce. Pierwszy raz wystartowałem w zawodach w 2008 roku. Na mistrzostwach Polski uplasowałem się wysoko w czołówce. Wystartowałem tak naprawdę po to, żeby porównać się z innymi, ale przede wszystkim chciałem spotkać sportowców-rówieśników. W tym wieku nie myśli się już tak bardzo o wygrywaniu.
W jakiej kategorii pan startował?
Każdy sportowiec, który skończy 40 lat ma kategorię weterana, ale w niej są jeszcze grupy wiekowe: 40+, 50+, 60+ i 70+. W 2008 roku miałem już ponad 60 lat, teraz startuję oczywiście z 70-latkami.
Swoich sił próbuje pan także poza Polską.
W 2012 po raz pierwszy wystartowałem na mistrzostwach Europy i świata. Kilka lat się do tego przygotowywałem. Porównałem wyniki europejskie i uznałem, że mam szansę. No i się udało – mistrzem Europy byłem cztery razy, mistrzem świata dwa razy.
A w 2016 roku został pan rekordzistą świata!
Marzyłem o tym od dawna. Udało mi się podczas zawodów, które odbyły się w Danii. Cieszyłem się z tego bardzo, bo rok wcześniej, w Stanach Zjednoczonym, gdzie zostałem mistrzem świata bardzo mało do rekordu zabrakło. Startowałem już w kategorii „Masters 4” czyli powyżej 70 roku życia. Moim głównym rywalem w Danii był Francuz, cztery lata ode mnie młodszy. Przez chwilę on miał rekord bo podniósł 150,5 kilograma, ale w kolejnej próbie udało mi się podnieść o pół kilograma więcej.
Ten rekord nadal jest utrzymany?
W 2017 roku pobił go Japończyk. Nie ukrywam, że mnie zaskoczył, ponieważ nie obserwowałem go wcześniej, był w młodszej grupie do tej pory. Japończycy są jednak najpoważniejszymi rywalami i jest ich wielu w najstarszych kategoriach weteranów. Mają doskonałe predyspozycje do ciężarów, poza tym są wszechstronnie wysportowani. W ich kraju sport jest bardzo poważnie traktowany. Mają też zdrowie – prowadzą inny styl życia, inaczej się odżywiają. Z aktualnym rekordzistą spotkam się i zmierzę już 23 kwietnia na mistrzostwach w RPA.
Czasu zostało niedużo. Jak się pan przygotowuje?
W październiku zakończyliśmy starty w Polsce, potem były trzy tygodnie odpoczynku – w każdej dyscyplinie sportowej taki relaks jest potrzebny – i 1 grudnia wróciłem do treningów.
Odbywają się trzy razy w tygodniu po dwie, dwie i pół godziny. Mam swoją salę, urządzenia i trenera, który jest też zawodnikiem w grupie 40+. Ćwiczenie we dwie osoby jest najbardziej wydajne. Treningi są ciężkie, bo ciężary to jest dyscyplina, w której się nie oszuka, tu nie można mieć słabszego dnia. W sportach zespołowych można zawsze liczyć na to, że jeżeli ja nie jestem akurat w formie, to kolega mnie zastąpi, a tu trzeba podnieść swoje kilogramy i nikt nie pomoże.
Treningi zawsze wyglądają tak samo?
Są na robienie siły i techniki. Teraz, miesiąc przed zawodami, został nam szlif techniczny i na tym przede wszystkim się skupiamy. Wszystko musi być wykonane perfekcyjnie. W każdym sporcie to technika ma zasadnicze znaczenie, a nie sama siła. Można wziąć silnego człowieka, ale on nie będzie w stanie danego ciężaru wziąć. Dlatego nagrywamy wszystkie treningi i analizuję zawsze krok po kroku każdy szczegół i widzę, co robię dobrze, a nad czym muszę popracować. Dlatego tak ważny jest trener, który obserwuje i widzi jakieś niedociągnięcia.
Jest pan na specjalnej diecie?
Sposób odżywiania jest bardzo istotny, bowiem w tym sporcie, tak jak w boksie czy w MMA, waga zawodników ma znaczenie. Trzeba więc pilnować kalorii i nie można się objadać byle czym. Mam ustaloną dietę, jem pięć razy dziennie o stałych godzinach. Dieta jest uzależniona od nasilenia treningu – im cięższy, tym więcej kalorii trzeba dołożyć, żeby spalić i utrzymać wagę. Jeśli ktoś ma kilogram więcej, to musi podnieść 5 kilogramów więcej. Kiedyś startowałem w kategorii do 68 kg, potem obniżyli ją do 66 kg i trudno mi było zrzucić te dwa kilo. Dlatego teraz startuję w wadze do 74 kg.
Nie myślał pan o tym, żeby samemu zostać trenerem?
Młodzi chcą mieć też młodszych partnerów do treningu. Ja mogę za to pokazać, że ze sportem można być związanym przez całe życie i wiek nie jest żadnym ograniczeniem. W wieku 70 lat można być zdrowym, można mieć siłę, można ćwiczyć i osiągać sukcesy, i wciąż być aktywnym zawodowo. Ja ciągle zarządzam swoją firmą i mam nadzieję, że jeszcze długo będę się tym zajmował.
Sport jest potrzebny każdemu, określa człowieka. Pomaga w pracy, w wytrwałości, w dążeniu do celu. To sport uczy życiowej dyscypliny, wytwarza w młodym człowieku pewność siebie, sprawia, że nie przestaje dążyć do przodu. Ludzie, którzy zajmują się sportem są ambitni, chcą awansować w pracy, być dyrektorem czy mieć własną firmę.
Wspomniał pan, że gdy zaczynał karierę, w Mławie nie było odpowiednich warunków. Jak pan ocenia miasto pod tym kątem obecnie?
To jest w ogóle nieporównywalne. Są boiska, jest pływalnia – to ogromny sukces. Warunki są bardzo dobre i sportowców, którzy osiągają wyniki mamy coraz więcej. Dzisiaj trzeba mieć tylko kadrę trenerską, kogoś, kto będzie młodych motywował.
Poza tym w Mławie, jak chyba wszędzie, rozwinął się sport masowy. Ludzie, niezależnie od wieku razem biegają czy ćwiczą. To było kiedyś niespotykane – zobaczyć starszego człowieka, który trenuje. A sport to przecież sama przyjemność, dlatego bardzo cieszą mnie te zmiany.
Rozmawiała Urszula Adamczyk
Wywiad ukazał się również w 4. numerze kwartalnika „Mława Life” – magazynu wydawanego przez portal „Nasza Mława”.
Czasopismo dostępne jest m.in. w naszej redakcji przy Alei Piłsudskiego 5a w Mławie (budynek biura nieruchomości), w Miejskiej Bibliotece Publicznej oraz w Miejskim Domu Kultury.